Przez długi czas najważniejszymi rynkowymi tematami była polityka monetarna amerykańskiej Rezerwy Federalnej i kondycja chińskiej gospodarki. Później dołączyła do tego sytuacja na rynku ropy, która pomimo że jest tematem powiązanym z dwoma poprzednimi, to od jakiegoś czasu zaczął on żyć własnym życiem.
Jeszcze w grudniu, gdy Fed zdecydował się na pierwszą od prawie dekady podwyżkę stóp procentowych, jednocześnie deklarował, że w tym roku systematycznie co kwartał będzie podnosił koszt pieniądza. Rynki finansowe już wtedy w to nie wierzyły. Teraz rynek terminowy nie wycenia żadnej podwyżki w tym roku.
Z punktu widzenia akcji to dobra wiadomość. Przynajmniej do czasu, gdy inwestorzy głębiej nie zastanowią się nad kondycją amerykańskiej i światowej gospodarki, żeby następnie dojść do wniosku, że świat stąpa po kruchym lodzie. Lodzie, który nie dość, że w każdej chwili może się załamać, to jeszcze banki centralne, które do tej pory rzucały rynkom koło ratunkowe, teraz nie mają narzędzi, żeby im pomóc.
Chiny. Tamtejsza gospodarka znajduje się na równi pochyłej. Co jakiś czas wybucha też strach przed kryzysem, który z uwagi na rozmiary tamtejszej gospodarki musiałby być kryzysem globalnym. Ostatnim razem fala obaw przetoczyła się przez giełdy na początku roku. Wydaje się, że na kryzys w Chinach, jakkolwiek jest on nieunikniony, jeszcze trochę zaczekamy. Pekin wciąż ma jeszcze narzędzia do przeciwdziałania takiemu scenariuszowi. Niemniej jednak ten strach rynków będzie wracał. Taka jest psychologia tłumu. Kolejnej jego odsłony spodziewałbym się latem.
I jeszcze ropa. Od styczniowego dołka ceny odbiły o 75 proc. To w sposób automatyczny poprawiło nastroje na rynkach globalnych. Tyle tylko że w tym czasie nic się nie zmieniło. Dalej ropy produkuje się więcej niż zużywa. Producenci konkurują ze sobą. I nie zapowiada się, żeby szybko to się zmieniło. Stąd też najbliższe tygodnie powinny stać raczej pod znakiem spadków niż wzrostów cen.