Po nieudanej czwartkowej sesji na warszawskiej giełdzie, inwestorzy mieli nadzieje, że piątek przyniesie odreagowania. Od początku jednak było wiadomo, że kluczowe w realizacji tego planu będą dane z amerykańskiego rynku pracy. Stąd też pierwsze godziny handlu na rynku upłynęły pod znakiem niewielkiej zmienności i niezdecydowaniu graczy. WIG20 przez kilka godzin krążył przy poziomie czwartkowego zamknięcia notowań. Pocieszające było to, że z podobnym problemem borykały się także inne rynki.

Moment kulminacyjny nadszedł o godz. 14.30. Wtedy to spłynęły tak oczekiwane dane ze Stanów Zjednoczonych. Dlaczego tak wielką wagę przywiązywali do nich inwestorzy? Głównie dlatego, że miały być one wskazówką odnośnie do tego czy we wrześniu dojdzie do podwyżki stóp procentowych w USA. Dane, patrząc z perspektywy makroekonomicznej, rozczarowały. Jak podał w piątek Departament Pracy, w sierpniu poza rolnictwem powstało w USA 151 tys. miejsc pracy. To zdecydowanie mniej niż w lipcu, gdy przybyło – według zrewidowanych danych – 275 tys. etatów. Ekonomiści przeciętnie spodziewali się odczytu na poziomie 170–180 tys. Dla rynków złe informacje są jednak dobrymi informacjami. Wszystko dlatego, że słabsze odczyty oddalają widmo podwyżki stóp we wrześniu. Nie dziwne więc, że po amerykańskich danych inwestorzy przystąpili do zakupu akcji. Niemiecki DAX zaczął zyskiwać nawet ponad 1 proc. We Francji zwyżki sięgnęły prawie 2 proc. Od wzrostów dzień rozpoczęli także inwestorzy w Stanach Zjednoczonych.

Co na to Warszawa? Niestety po raz kolejny nasz rynek raził słabością w porównaniu z innymi giełdami. WIG20 po danych co prawda wyszedł na plus, jednak wzrost rzędu 0,3 proc. na nikim nie robił wrażenia. Do końca nie było więc wiadomo czy piątkową sesję uda się zakończyć na plusie. Ostatecznie jednak ta sztuka się powiodła. Indeks największych spółek zyskał 0,33 proc. Cały tydzień można jednak uznać za nieudany. WIG20 stracił 0,5 proc.