Piątkowa sesja, tak jak kilka wcześniejszych, niewiele wniosła nowego w obraz całego rynku. Na parkiecie przez cały dzień trwało męczące przeciąganie liny między popytem, a podażą. Już zresztą początek notowań był pewną wskazówką z czym możemy mieć do czynienia. WIG20 notowania zaczął nieznacznie pod kreską, by jednak już po chwili wyjść na symboliczny plus. Indeks największych spółek próbował nawet iść za ciosem, jednak jak się okazało byki porwały się z motyką na słońce. Wzrost rzędu 0,2 proc. to było wszystko na co było stać tego dnia popyt. Dobra wiadomość jest jednak taka, że podobną biernością wykazywały się niedźwiedzie. To niestety nie wróżyło dobrze emocjom piątkowej sesji.
Nadziei, jak zwykle zresztą można było upatrywać, w początku notowań na rynku kasowym w Stanach Zjednoczonych. Tym razem jednak nawet Amerykanie nie byli w stanie zmobilizować graczy na GPW. Początek notowań na Wall Street praktycznie przeszedł bez echa co oznaczało, że męczarnie będziemy przeżywać już do samego końca notowań. Ostatecznie WIG20 stracił niecało 0,2 proc. Szukając optymistycznych akcentów należy podkreślić, że mimo wszystko indeksowi udało się obronić poziom 2300 pkt. Do poniedziałkowej sesji przystąpi z 2304 pkt.
Skoro o pozytywach mowa to należy też podkreślić, że WIG20 mimo mizernego wyniku i tak nieźle przez cały dzień prezentował się na tle niemieckiego indeksu DAX czy też francuskiego CAC40. Z zazdrością mogliśmy natomiast patrzeć na wyczyny rosyjskiego wskaźnika RTS, który zyskał ponad 1 proc.
Cały tydzień WIG20 kończy na „zero". To najlepiej pokazuje w jakiej fazie rynku teraz jesteśmy. Z jednej strony wciąż brakuje argumentów do mocniejszej przeceny, z drugiej zaś nie napływają pozytywne informacje, które pchnęłyby rynek na wyższe poziomy. 2300 pkt na WIG20 działa niczym magnes i na razie nie zanosi się, aby miało się to zmienić.