Trzeba przyznać, że Draghi ten cel osiągnął – wbrew mrocznym scenariuszom Eurogeddonu nie było, strefa euro się nie rozpadła. Nie wykruszył się z niej nawet najsłabszy element, czyli zadłużona po uszy Grecja. A skoro o niej mowa, to właśnie mieliśmy kolejne symboliczne wydarzenie – kraj ten po raz pierwszy od trzech lat zdołał sprzedać inwestorom nowe obligacje.

Istota sukcesu EBC tkwi przede wszystkim właśnie w utrzymaniu w ryzach rentowności obligacji w krajach Eurolandu. Dzięki takiej polityce nie doszło do eksplozji kosztów obsługi długu, która mogłaby doprowadzić do poważnego kryzysu finansowego.

Jest jednak jedno „ale" – mimo niskich stóp procentowych tylko nieliczne kraje zabrały się do skutecznej redukcji zadłużenia. Szansę w postaci niskiej rentowności obligacji świetnie wykorzystują np. Niemcy, natomiast kraje okrzyknięte pięć lat temu niechlubnym mianem PIIGS w większości (z wyjątkiem dokonującej prawdziwego finansowego cudu Irlandii) nadal borykają się z problemem ogromnego zadłużenia. To prawdopodobnie z tych względów Mario Draghi tak niechętnie wypowiada się na temat terminu wygaszenia polityki QE (skupu obligacji), mimo że za oceanem QE to już przeszłość, a niebawem ma tam ruszyć operacja odwrotna – ilościowe zacieśnianie (QT).