Od początku notowań na naszym parkiecie przewagę miały niedźwiedzie. W pierwszej fazie notowań nie była jednak ona jeszcze zbyt wyraźna. Dość powiedzieć, że WIG20 w pierwszej godzinie handlu tracił zaledwie 0,3 proc. To dawało nadzieje, że lada moment byki spróbują wyprowadzić jakąś kontrę. Tak się jednak nie stało. Kontra nie została wyprowadzona, a w miarę upływu czasu spadki zaczęły przybierać na sile. W połowie sesji indeks największych spółek naszego parkietu tracił 0,6 proc. Inna sprawa, że popyt we wtorek nie miał zbyt wielu argumentów, które pozwalałyby złapać jakiś punkt zaczepienia. Na innych europejskich rynkach również bowiem przeważał kolor czerwony, a szczególnie mocno świecił on na rynkach zaliczanych do grona rozwijających się. Oczywiście w drugiej części dnia na chwilę inwestorzy wstrzymali oddech i z uwagą śledzili to, co stanie się na początku notowań na Wall Street. Tam jednak od startu sesji również gracze przystąpili do sprzedaży akcji, co było z kolei pokłosiem słabszych odczytów makroekonomicznych. Wall Street, zamiast więc być deską ratunku dla naszego rynku, okazała się gwoździem do trumny. Na ostatniej prostej trzeba było się pogodzić już z tym, że WIG20 zakończy dzień pod kreską, a jedynym pytaniem było to, jak głęboki będzie spadek. Ostatecznie indeks największych spółek stracił 1,2 proc., oddając tym samym cały poniedziałkowy wzrost.
Niewykluczone, że kolejne dni będą na giełdach wyglądały podobnie. Inwestorzy w napięciu czekają bowiem na szczyt G20 i ewentualne nowe doniesienia w sprawie wojny handlowej. ¶