W poniedziałek, kiedy na rynkach przeważały zwyżki (amerykański indeks S&P 500 ustanowił w nocy nawet nowy historyczny szczyt), rodzimy WIG20 zachowywał się relatywnie słabo. Martwić mogła przede wszystkim końcówka dnia, kiedy to indeks największych spółek oddał praktycznie w całości wypracowany wcześniej wzrost.
Na samym starcie wtorkowych notowań wydawać by się mogło, że obawy o kondycję naszego rynku są na wyrost. WIG20 na starcie zyskał prawie 0,4 proc. Ci, którzy po tym ruchu uwierzyli, że otwiera się droga do tego, aby zaatakować jeszcze wyższe poziomy szybko musieli przełknąć gorzką pigułkę. Pół godziny handlu wystarczyło, by zwyżki zamieniły się w spadki. Tym samym WIG20 znowu raził słabością na tle innych europejskich rynków.
Początkowa radość została zastąpiona przez obawy, że spadki z każdą godziną handlu będą się pogłębiać. Szczęśliwie jednak i ten scenariusz się nie zmaterializował. WIG20 co prawda w pewnym momencie tracił nieco ponad 0,5 proc. jednak od tego momentu zaczęło się mozolne odrabianie strat. Kalendarz makroekonomiczny we wtorek nie dawał szans na jakieś większe „atrakcje", więc w poszukiwaniu impulsów do bardziej zdecydowanych ruchów znowu trzeba było spoglądać za ocean i bacznie śledzić start notowań na Wall Street. Tam dzień również jednak nie przyniósł znaczących zmian. Stało się więc jasne, że do końca dnia w Warszawie trzeba się liczyć z dryfowaniem głównych indeksów. Rzutem na taśmę WIG20 zyskał jednak 0,5 proc. głównie dzięki udanemu zamknięciu notowań. Wynik ten może nie jest oszałamiający, ale patrząc na przebieg sesji trzeba go uznać za sukces.
Wygląda więc na to, że rynek szybko zapomniał o szczycie G20 i odwilży w relacjach handlowych na linii Stany Zjednoczone – Chiny. Czekamy więc na nowy impuls do działania. ¶