Rynki akcji w błyskawicznym tempie przeszły od bagatelizowania sprawy koronawirusa do nagłej paniki na tym punkcie. Bez wątpienia sprawa jest w fazie rozwojowej i ten czynnik ryzyka nie zniknie z dnia na dzień.

Ale pamiętajmy też o szerszym kontekście obecnej sytuacji. Najnowszy, wstępny odczyt wskaźnika PMI dla przemysłu w strefie pokazał ciąg dalszy ożywienia – indykator zawędrował do poziomu najwyższego od 12 miesięcy (49,1 pkt). Innymi słowy, począwszy od jesieni ub.r. mamy próby przejścia gospodarki europejskiej – i ogólnie globalnej – z fazy spowolnienia/zadyszki (rozpoczętej na początku 2018 r.) do fazy przyspieszenia/ożywienia.

Z rynkowego punktu widzenia wydaje się zatem, że o ile w fazie spowolnienia epidemia wirusa byłaby postrzegana jako kolejny czynnik pchający gospodarkę ku recesji, to w warunkach wejścia w fazę ożywienia sprawa może być postrzegana jako czynnik „jedynie" osłabiający lub nieco odsuwający w czasie owe ożywienie. Szczególnie że do tego dochodzi jeszcze sprzyjająca rynkom polityka banków centralnych (a pamiętajmy, że wcale nie była ona sprzyjająca w okresie, gdy gospodarki dopiero wchodziły w fazę spowolnienia).

Konkluzja jest zatem taka, że jeżeli epidemia wirusa nie zdoła przekreślić całkowicie globalnego ożywienia, znaczenie tego czynnika powinno być przejściowe. Byle do wiosny! Bo wiosenne ocieplenie na półkuli północnej powinno w naturalny sposób zahamować rozprzestrzenianie się choroby, która swoją drogą jest podobna do zwykłej grypy co roku zabijającej tysiące ludzi na świecie... ¶