To samo stwierdzenie okazuje się prawdziwe także w odniesieniu do zwycięzców kolejnego zestawienia, obejmującego spółki o kapitalizacji od 1 do 5 mld zł.
Tutaj bezkonkurencyjne okazały się akcje Synthosu, które dały zarobić prawie 165 proc. Miniony rok pod względem stopy zwrotu był wręcz kopią 2009 r., kiedy to zarobek sięgnął 164 proc. Walory Synthosu drożały w sposób wyjątkowo systematyczny. Tutaj najlepiej sprawdzało się twarde trzymanie się trendu wzrostowego, a nie próby łapania szczytów i dołków. Konsekwentna zwyżka wystarczyła do tego, by kurs chemicznego koncernu skończył rok na poziomie nieco wyższym niż u szczytu hossy w połowie 2007 r.
Podczas gdy siła zwyżki notowań spółki była w minionym roku równie duża co w 2009 r., to nieco inne były fundamentalne okoliczności towarzyszące hossie. Początkowo skok kursu wynikał ze skrajnego niedowartościowania walorów (przykładowo u dna bessy wskaźnik cena/wartość księgowa wynosił 0,33). W minionym roku tego czynnika już nie było (już na początku
2010 r. C/WK przekroczył neutralną wartość 1), natomiast coraz bardziej zaczęła się liczyć poprawa wyników finansowych (której z kolei nie było jeszcze widać w początkowym etapie hossy). W pierwszych trzech kwartałach 2010 r. zysk netto Synthosu urósł o 176 proc. względem tego samego okresu 2009 r. Widać tu wyraźną zbieżność ze skalą zwyżki notowań.
Cierpliwe trzymanie się zapoczątkowanego w 2009 r. trendu wzrostowego opłaciło się także w przypadku ukraińskiej Astarty, której akcje straty z czasów bessy odrobiły jeszcze szybciej niż papiery Synthosu (nowy szczyt ustanowiły już w marcu 2010 r.). Dla fanów analizy technicznej Astarta to wdzięczny obiekt do monitorowania. Cały miniony rok kurs producenta cukru rósł jak po sznurku wzdłuż linii trendu wybiegającej ze styczniowego dołka.