Kwestia groszowości wymaga zmian

Artur Kluczny | Z wiceprezesem PD Co, spółki zależnej giełdowego Prairie Mining rozmawia Katarzyna Kucharczyk

Publikacja: 10.08.2016 06:00

Kwestia groszowości wymaga zmian

Foto: Archiwum

Prairie Mining jest spółką groszową, ale scalenia akcji nie planuje. Kiedyś był pan zwolennikiem eliminowania problemu groszowości, co się zmieniło?

Rzeczywiście, gdy pracowałem w Komisji Nadzoru Finansowego, byłem zwolennikiem eliminowania z obrotu spółek groszowych, ale w sposób, który odbywałby się bez szkody dla rynku. Na początku 2008 r. wystąpiliśmy do GPW, by poważniej potraktowała swe obowiązki organizatora obrotu i podjęła działania wykraczające poza słowa dezaprobaty. Ostatecznie, po latach wahań, te działania zostały podjęte. Dziś jednak, bogatszy o doświadczenia nabyte po drugiej stronie barykady, widzę, że lista alertów stała się workiem, do którego wrzuca się spółki z różnych powodów, a zastosowane wobec nich sankcje nie tylko bywają nieadekwatne, ale nakładane są ze szkodą dla całego rynku.

Dlaczego?

Pierwotnie przez spółki groszowe rozumieliśmy przede wszystkim te, które z premedytacją dokonywały splitów akcji, by – jak to ładnie ujmowano – „uatrakcyjnić obrót". Następnie dokonywały emisji akcji liczących setki milionów, a nawet miliardy sztuk po cenie emisyjnej na groszowym poziomie. Dzięki tego typu megaemisjom przeprowadzanym zwłaszcza przez spółki, które nie prowadziły działalności operacyjnej ani nie miały istotnego majątku, kreowana była złudna perspektywa wysokiej kapitalizacji. Ale dla pomysłodawców ważniejsze było to, że przy bardzo niskiej cenie można było rozmyślnie kształtować obraz obrotów i kapitalizacji. Taka atrakcja przyciągała daytraderów liczących na duże wahania kursów i tzw. spółdzielnie. W efekcie wyceny spółek nie mogły być wiarygodne, skoro ich kapitalizacja potrafiła w ciągu dnia zmienić się o kilkadziesiąt procent. Była to ewidentna patologia. Nie mówiąc już o ochronie drobnych inwestorów niewtajemniczonych w to zjawisko.

Ten problem chyba został ostatecznie rozwiązany. Spółki dokonują scalenia akcji właśnie wskutek sankcji, jaką jest kwalifikacja na listę alertów.

Lądują tam spółki z różnych powodów. Np. wskutek zagrożenia bankructwem czy braku komunikacji z inwestorami. Jedynym, co ich łączy, jest to, że ich średni kurs z trzech miesięcy nie przekracza 50 gr. Rozumiem, że potrzebne jest jasne kryterium. Niech będzie to nawet arbitralnie określona kwota. Ale sankcje, jakie wiążą się z zakwalifikowaniem na listę są dotkliwe i często zupełnie nieadekwatne. Przeniesienie na fixing i usunięcie z indeksów miało służyć eliminacji tych spółek groszowych, którymi handel kreował szczególne ryzyko dla giełdy i małych, niedoświadczonych inwestorów. Tu tę karę stosuje się mechanicznie do wszystkich spółek, nie patrząc, jaki jest ich status, perspektywy biznesu i jakie są przyczyny notowania ich akcji poniżej 50 gr. Nasi zagraniczni inwestorzy są zaskoczeni, bo przecież jest to forma stygmatyzacji spółki. Tym bardziej nie rozumieją sensu sankcji związanych z listą.

Kurs akcji zależy od wielu czynników i niekoniecznie świadczy o tym, że w spółce dzieje się coś złego. Prairie jest tego dobrym przykładem. Obecna wycena oczywiście mnie nie cieszy, ale można ją wytłumaczyć sytuacją na rynkach surowcowych, wczesną fazą rozwoju projektu i specyfiką branży. Ceny akcji podobnych spółek eksploracyjnych na głównych giełdach surowcowych – w Londynie, Toronto czy Sydney są na porównywalnym poziomie. Mielibyśmy dokonywać scalenia tylko po to, by dzięki temu uzyskać – sztucznie przecież – kurs rynkowy powyżej 50 groszy?

Właściwie dlaczego więc nie chcecie tego zrobić?

Obecny system wymusza scalenie akcji jako antidotum na wcześniejszy split. Ale Prairie nigdy nie dokonywała splitu, by uatrakcyjnić obrót. Nawet gdybyśmy chcieli scalić akcje w Warszawie, musiałaby ten proces przeprowadzić na ASX i LSE, ponieważ spółka notowana jest na trzech rynkach, a depozyt macierzysty ma w Australii. Byłoby to niewspółmiernie kosztowne w stosunku do celu, jakiemu miałoby służyć, i przede wszystkim chybione. Żadna z obu anglosaskich giełd nie ma Prairie za złe, że cena jej akcji przez ostatni rok wahała się w przedziale 10–35 centów.

Jakie inne rozwiązanie mogłoby wchodzić w rachubę?

Chcieliśmy jak najbardziej wyjść naprzeciw oczekiwaniom GPW i badaliśmy różne warianty. Braliśmy pod uwagę kwity depozytowe i depository interests, emitowane przez bank inwestycyjny jako instrument zastępczy w zamian za akcje. Pytaliśmy GPW i KDPW o potwierdzenie słuszności obranego kierunku poszukiwań. Okazało się, że kwity depozytowe teoretycznie można rozważyć, ale praktycznie jest to nie do przeprowadzenia. Wymagałoby wielomiesięcznych konsultacji z giełdą i depozytem, kilkudziesięciu tysięcy dolarów przeznaczonych na doradztwo prawne, a wynik tego procesu i tak do końca pozostawałby niepewny. Trzeba było tę drogę porzucić. Być może w przyszłości GPW uelastyczni mechanizmy, które rządzą listą alertów. To pozwoliłoby takim spółkom jak Prairie uniknąć bezzasadnej penalizacji.

Ale czy nie jest to sprawa jednostkowa, w której emitent nie potrafi przystosować się do istniejących regulacji?

Mamy tu do czynienia z kwestią o charakterze ewidentnie systemowym. Problem nie tkwi w tym, że jednostkowo stygmatyzuje się firmę, która nigdy nie traktowała niskiej ceny emisyjnej jako sposobu na spekulacyjne zarządzanie swoją wyceną. Prairie z kapitalizacją typową dla „misiów" miała przed kwalifikacją na listę alertów, więcej niż przyzwoitą płynność i zadowalającą wielkość obrotów. Tymczasem konsekwencją administracyjnej decyzji był spadek obrotów i wzrost ryzyka inwestycyjnego. Jak w takiej sytuacji Prairie może przekonywać akcjonariuszy do korzyści z notowania w Warszawie? Mało tego. Wskutek malejącego wolumenu obrotów przychody tracą i giełda i brokerzy. Pod znakiem zapytania staje bowiem celowość zatrudniania animatorów. Po co mielibyśmy kontynuować z nimi współpracę, jeśli koniec końców notowania Prairie zostaną przerzucone na fixing? Dziś widać, że wskutek mechanicznego stosowania jednego arbitralnego kryterium ostateczny efekt jest taki, że każdy z uczestników rynku ewidentnie traci. Trudne do skwantyfikowania korzyści po stronie stabilności i bezpieczeństwa obrotu tej straty nie rekompensują.

Jesteście spółką zagraniczną. Jak postrzegacie szanse Warszawy na pozostanie centrum finansowym regionu?

Dotąd potrafiła przyciągać spółki zagraniczne – to pewne. Bez kapitału, które dostarczały na rynek OFE, będzie jej jednak dużo trudniej budować pozycję w regionie. By aspirować do roli takiego ośrodka, musimy być – jakkolwiek trywialnie to brzmi – bardziej uniwersalni i elastyczni, jeśli chodzi o nasze regulacje. Nie każda innowacja musi być ryzykowna dla stabilności rynku i niebezpieczna dla jego uczestników. Tłumaczono nam, że przecież inne spółki zagraniczne dokonywały resplitu. Sęk w tym, że dla większości z nich Warszawa była mimo wszystko głównym rynkiem obrotu. One działały pod przymusem. W przypadku Prairie tak nie jest.

CV

Artur Kluczny to wiceprezes PD Co – polskiej spółki zależnej notowanego na GPW Prairie Mining. Pracował w Ministerstwie Skarbu Państwa, gdzie zajmował się nadzorem właścicielskim, projektami prywatyzacyjnymi i przeprowadzał transakcje na rynku kapitałowym. Kierował sekretariatem premiera Jarosława Kaczyńskiego. W latach 2007–2009 był zastępcą przewodniczącego KNF. Po odejściu z sektora publicznego zajmuje się doradztwem korporacyjnym.

Firmy
W Rafako czekają na syndyka i plan ratowania spółki
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Firmy
Czy klimat inwestycyjny się poprawi?
Firmy
Saga rodziny Solorzów. Nieznany fakt uderzył w notowania Cyfrowego Polsatu
Firmy
Na co mogą liczyć akcjonariusze Rafako
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Firmy
Wysyp strategii spółek. Nachalna propaganda czy dobra praktyka?
Firmy
Kernel wygrywa z akcjonariuszami mniejszościowymi. Mamy komentarz KNF