Prairie Mining jest spółką groszową, ale scalenia akcji nie planuje. Kiedyś był pan zwolennikiem eliminowania problemu groszowości, co się zmieniło?
Rzeczywiście, gdy pracowałem w Komisji Nadzoru Finansowego, byłem zwolennikiem eliminowania z obrotu spółek groszowych, ale w sposób, który odbywałby się bez szkody dla rynku. Na początku 2008 r. wystąpiliśmy do GPW, by poważniej potraktowała swe obowiązki organizatora obrotu i podjęła działania wykraczające poza słowa dezaprobaty. Ostatecznie, po latach wahań, te działania zostały podjęte. Dziś jednak, bogatszy o doświadczenia nabyte po drugiej stronie barykady, widzę, że lista alertów stała się workiem, do którego wrzuca się spółki z różnych powodów, a zastosowane wobec nich sankcje nie tylko bywają nieadekwatne, ale nakładane są ze szkodą dla całego rynku.
Dlaczego?
Pierwotnie przez spółki groszowe rozumieliśmy przede wszystkim te, które z premedytacją dokonywały splitów akcji, by – jak to ładnie ujmowano – „uatrakcyjnić obrót". Następnie dokonywały emisji akcji liczących setki milionów, a nawet miliardy sztuk po cenie emisyjnej na groszowym poziomie. Dzięki tego typu megaemisjom przeprowadzanym zwłaszcza przez spółki, które nie prowadziły działalności operacyjnej ani nie miały istotnego majątku, kreowana była złudna perspektywa wysokiej kapitalizacji. Ale dla pomysłodawców ważniejsze było to, że przy bardzo niskiej cenie można było rozmyślnie kształtować obraz obrotów i kapitalizacji. Taka atrakcja przyciągała daytraderów liczących na duże wahania kursów i tzw. spółdzielnie. W efekcie wyceny spółek nie mogły być wiarygodne, skoro ich kapitalizacja potrafiła w ciągu dnia zmienić się o kilkadziesiąt procent. Była to ewidentna patologia. Nie mówiąc już o ochronie drobnych inwestorów niewtajemniczonych w to zjawisko.
Ten problem chyba został ostatecznie rozwiązany. Spółki dokonują scalenia akcji właśnie wskutek sankcji, jaką jest kwalifikacja na listę alertów.