To jest ta część działania emitenta, gdzie – pomimo opracowania i wdrożenia stosownych procedur – osoby odpowiedzialne za komunikację z rynkiem muszą funkcjonować w trybie straży pożarnej. Ale mamy też tę drugą, łatwiej nadającą się do poukładania sferę – raportowania finansowego.
Ta część komunikacji z rynkiem najlepiej nadaje się do analizy. Wiemy kiedy i jakie rodzaje danych zostaną podane, za jaki okres, jest to powtarzalne i przewidywalne. Wydawałoby się zatem, że emitenci do perfekcji opanowali sztukę raportowania okresowego, właściwie dobierając zakres danych oraz formę i czas prezentacji. Niestety jednak – jest zupełnie inaczej. To właśnie na przykładzie raportowania okresowego najłatwiej jest wykazać różnego rodzaju niedostatki, które niekiedy są obiektywną koniecznością, niekiedy wynikają z ograniczenia zasobów, a niekiedy zwyczajnie z lekceważenia inwestorów.
Zacznijmy od adresata raportów. Czy da się go jakoś uniwersalnie zdefiniować inwestora i jego potrzeby informacyjne? Niestety nie. I to nie tylko w ujęciu całego rynku, ale nawet pojedynczej spółki. Ba, nawet w ramach tej samej spółki wzorzec inwestora nie jest dany raz na zawsze, bo zmieniać się może struktura akcjonariatu, względnie potrzeby informacyjne w ramach tej samej grupy akcjonariuszy – z uwagi na zmieniające się ich preferencje, czy też uwarunkowania zewnętrzne, lub zmianę sytuacji w samej spółce.
Różne grupy akcjonariuszy będą potrzebowały różnych rodzajów informacji, podanych w różny sposób i w różnym czasie. Te różnice preferencji zostały bardzo wyraźnie wyrażone w poniższej debacie pomiędzy przedstawicielem inwestorów indywidualnych i instytucjonalnych. Pal sześć, że burzy to mit o równym dostępie do informacji, bo w to wierzą już tylko regulatorzy i nadzorcy. Ale kreuje to olbrzymie wyzwania dla służb informacyjnych w spółce, bo okazuje się, że wybór godziny publikacji wyników, czy też forma przekazu oznacza jednocześnie faworyzowanie którejś z grup akcjonariuszy. Czy da się z tego jakoś wybrnąć? Jak wybrać czas i formę prezentacji, aby minimalizować ten problem?
Jeśli chodzi o czas, to wydaje się, że najbezpieczniejszym rozwiązaniem jest publikacja wyników finansowych poza godzinami obrotu, najlepiej po sesji, aby dać inwestorom kilka godzin na analizę i podjęcie słusznych decyzji inwestycyjnych. Tyle teoria, a jak to wygląda w praktyce? Ile czasu będzie wystarczające? I jak to przeliczać jeśli tego samego dnia jest wysyp innych raportów okresowych? Czy czas dany inwestorom powinien uwzględniać stopień złożoności prezentowanych danych, względnie poziom odbiegania od oczekiwań rynkowych?