PMI, ankietowy wskaźnik koniunktury w przemyśle strefy euro, znalazł się najniżej od niemal siedmiu lat. W Polsce jednak PMI od pewnego czasu ma niską wartość prognostyczną, pomimo jego zniżek gospodarka radzi sobie dobrze. Jak jest w strefie euro? Tam coraz to niższe odczyty PMI dają powody do obaw?
W strefie euro faktycznie mamy do czynienia z trudną sytuacją. Gdy w połowie ub.r. rozpoczęło się tam spowolnienie, dominował pogląd, że to zjawisko przejściowe spowodowane jednorazowymi barierami, takimi jak wprowadzenie nowych norm emisji spalin czy niski stan wody w Renie. Dziś już widać – nie tylko w PMI, ale też w innych danych – że przemysł pozostaje słaby. Zresztą to zjawisko ma charakter globalny, widać to bardzo mocno w Azji, a w ostatnich miesiącach także w USA. Na razie cała gospodarka strefy euro wciąż rośnie, bo w krajach rozwiniętych udział przemysłu w PKB jest z reguły niewielki. Ale spowolnienie w przemyśle jest silne i prędzej czy później może mieć reperkusje także dla bardziej stabilnych sektorów.
Z czego to wynika, skoro nie z przejściowych zawirowań?
To jest kombinacja dwóch czynników. Po pierwsze, jesteśmy już w zaawansowanej fazie cyklu koniunkturalnego. Spowolnienie jest więc w pewnym sensie naturalne. W trakcie cyklu firmy stają się stopniowo coraz bardziej optymistyczne, w końcu ten optymizm staje się nadmierny i nawet niewielkie osłabienie popytu sprawia, że plany inwestycyjne okazują się zbyt ambitne. Po drugie, mamy wiele źródeł niepewności w globalnej gospodarce. Z jednej strony chodzi o sytuację w handlu międzynarodowym, z drugiej zaś np. brexit. To wszystko studzi plany rozwojowe firm, wpędzając przemysł w zadyszkę.