Ostatni swój tekst kończyłem dość optymistycznie, twierdząc, że być może inflacja w USA już szczytuje, a rynki zdyskontowały wszystko to, co może się wydarzyć do sierpnia, bo w tym miesiącu nie ma już posiedzenia RPP, FOMC i EBC. Sierpień to na Zachodzie zwyczajowy miesiąc wakacyjny – w Europie zapełniają się wtedy autostrady, a pustoszeją zakłady pracy.
Jak to się często analitykom zdarza, wydawało się, że rynki spłatały mi figla, bo tuż po napisaniu komentarza (niekoniecznie wydrukowaniu), czyli 8 czerwca, rozpoczęła się przecena. Z niepokojem czekano na dane o amerykańskiej inflacji. Okazało się, że niepokój był uzasadniony. Oczekiwano, że CPI pozostanie na poziomie 8,3 proc., a tymczasem wzrosła do 8,6 proc. To spowodowało kilkudniową przecenę akcji w USA i w Europie.
Paradoksalnie to wcale nie zmniejszyło prawdopodobieństwa wygenerowania odbicia podczas lata (zwanego od czasu do czasu letnią hossą). Owszem, mówiono coraz częściej o mocniejszym zaostrzeniu polityki monetarnej przez Fed. Goldman Sachs obstawiał podwyżkę w czerwcu i lipcu o 75 pkt baz. W czerwcu ta prognoza się sprawdziła – stopy wzrosły do 1,50–1,75 proc.
Podczas swojej konferencji prasowej Jerome Powell, szef Fedu, nie wykluczył tego, że w lipcu stopy też wzrosną o 75 pkt baz., ale za równie prawdopodobną uznał podwyżkę o 50 pkt baz. W kolejnych dniach mówił też, że walka z inflacją może doprowadzić w USA do recesji. Prognozy Fedu znacznie się zmieniły – w marcu zakładano wzrost PKB w tym roku o 2,8 proc., a w czerwcu już tylko o 1,7 proc.
Większość członków FOMC (Federalny Komitet Otwartego Rynku) uważa też, że do końca roku stopy wzrosną do 3,4 proc., a ich szczyt osiągną w 2023 r. (3,8 proc.). Przypominam, że za neutralne dla gospodarki USA uznaje się stopy na poziomie około 2,4–2,5 proc. Na globalnych rynkach po tym posiedzeniu zapanował konsens, zgodnie z którym należy oczekiwać w większości banków centralnych (interesująca była polityka Japonii, ale o tym niżej) dalszych podwyżek stóp oraz wyraźnego spowolnienia gospodarczego.