Przeszliśmy kryzys finansowy ponad dekadę temu i wydawałoby się, że nasza wiedza na temat inwestowania i oszczędzania obrosła pewnym bagażem doświadczeń. Na tyle wypełnionym przykładami z ostatnich lat, że zdaje się, iż powinniśmy odróżniać znaczenie tych podstawowych – dla finansów osobistych – pojęć. Tymczasem ja mam przeświadczenie, że ciągle funkcjonuje „pomieszanie z poplątaniem", w którym nie potrafimy podejmować właściwych decyzji.
Gdy ciągle i od lat słyszę dookoła banalne „zainwestowałem w samochód" albo „ulokowałem oszczędności w akcjach", odnoszę nieodparte wrażenie, że nadal nic nie wiemy o zarządzaniu własnymi pieniędzmi. Nieważne więc, czy wojna, czy kryzys, czy inflacja czy stagnacja, cały czas powtarzamy w zachowaniach te same kalki myślowe, które zawsze prowadzą nie tyle do błędnych decyzji (w końcu zakup samochodu rzadko jest błędem jako takim, a z akcjami to też różnie bywa), ile do błędnych uzasadnień, utwierdzających nas w przekonaniu o trafności działania.
Paradoksalnie w czasach inflacji nabycie samochodu może być metodą na oszczędzanie (bo ceny rosną), ale raczej nigdy, w żadnych czasach, nie jest inwestycją. Oczywiście nie mówię tu o samochodach opisywanych w sobotnich wydaniach „Parkietu", które z czasem stają się drogimi zabytkami, tylko o autach, które w ciągu 15 lat osiągną cenę złomu. Podobnie z zakupem akcji – gdy ceny rosną dookoła, nie należy się cieszyć ze wzrostów na giełdzie, jeśli nie nadążają one za deprecjacją ogólnej wartości naszych pieniędzy. Poza tym chyba jest jasne, że nie oszczędzamy poprzez walory, które z natury mogą mieć dużą zmienną wartość, lecz wybieramy te tracące minimalnie lub zachowujące constans.
Muszę więc przypomnieć poważnie i na serio: oszczędzamy, aby zachować, inwestujemy, żeby zarabiać. Celem oszczędzania może być nawet lekka strata, celem inwestowania musi być przynajmniej minimalny zysk. Odwrotnie to się raczej nie sprawdza, w każdym razie doświadczalnie i na co dzień już tak. Idąc do sklepu, nie zainwestujemy, oszczędzając, kupmy raczej świnkę-skarbonkę niż coś ryzykownego. Choć paradoksalnie sama porcelanowa świnka nie jest zupełnie bezpieczna...