Mamy sytuację patową: polityka fiskalna ? w proszku, polityka monetarna ? w konwulsjach. Przykro powiedzieć, ale wygląda na to, że wyjście z tego pata będzie musiało być opłacone upadkiem prestiżu Rady Polityki Pieniężnej.
Albo nastąpi redukcja stóp w obliczu totalnego zamętu wokół budżetu i przy oficjalnie lub nieoficjalnie zwiększonym obecnym i przyszłorocznym deficycie; albo redukcja zostanie przesunięta w bezpośrednie sąsiedztwo wyborów parlamentarnych, co oznacza, że stopy procentowe staną się jeszcze bardziej politycznie wrażliwe. Oba wyjścia, jak widać, kiepsko rokują wiarygodności władzy monetarnej.
Zbieramy owoce rzadkiej kumulacji błędów, uporu i przypadkowości. Gdyby polityka fiskalna liczyła się z realiami, kwestię cięć wydatków i nowelizacji budżetu już dawno mielibyśmy z głowy. Od dawna, niczym zdarta płyta, powtarzaliśmy, że plan dochodów jest nierealistyczny, że poziom deficytu ekonomicznego jest niewiarygodny, że podobne finansowanie deficytu musi oznaczać kłopoty. W odpowiedzi dostawaliśmy porcję urzędowego optymizmu.
I nie ma się teraz co dziwić, że w przedwyborczym zamęcie doczekaliśmy się nawet zupełnie kosmicznego pomysłu, by nowelizację tegorocznego budżetu przygotowaną przez ustępujący rząd, zatwierdzał już po wyborach, późną jesienią, nowy parlament.
Taka ?ciągłość? władzy ustawodawczej musiałaby oznaczać przedłużenie niepewności co do przebiegu polityki fiskalnej aż po wiosnę przyszłego roku. Dopiero wtedy można by się bowiem było spodziewać podania wysokości deficytu na rok 2002. W ten sposób rynki finansowe o tegorocznym deficycie wiedziałyby coś pewnego w listopadzie-grudniu, a o przyszłorocznym ? w najlepszym wypadku ? w marcu 2002 r.