W minionym tygodniu rynki finansowe zachowywały się tak, jakby chciały potwierdzić tezę o swym neurotycznym charakterze i oderwaniu od realnej ekonomii. W Polsce reagowały na słowa Leszka Millera, rzucone dla potrzeb kampanii wyborczej.

Kurs euro wobec dolara reagował na spadek nastrojów w Europie, chociaż umocnienie dolara nie miało uzasadnienia w relacji koniunktury Eurolandu i USA. Krytycy spekulatywnej natury współczesnego kapitalizmu mieli swój tydzień.

Słowa Leszka Millera miały podobną moc rażenia jak przed laty kryzys rosyjski i wielka powódź w Polsce. Wtedy też doszło do skokowej dewaluacji złotego. Nie zdarzyło się to przy wyjściu Balcerowicza z rządu ani przy zapowiedziach czy nawet czynach Rady Polityki Pieniężnej. Nie zdarzyło się to przy wykryciu dziury budżetowej ani nawet przy jej urealnieniu do 17 mld złotych. Rozumiałbym jakoś niepokój rynku przy zapowiedzi ekipy SLD, szykującej się do władzy, że zdławi niezależność banku centralnego. Ale słowa Millera nie miały żadnej wartości analitycznej ani profetycznej. Przecież analitycy i tak wiedzą swoje i nie potrzebują politycznych podpowiedzi. Opozycja lubi malować obraz gospodarki w czarnych barwach, a przewodniczący SLD nie raz uderzał w dramatyczne tony. W niefortunnej zeszłotygodniowej wypowiedzi nie zapowiadał decyzji przyszłego rządu. A te mogą budzić niepokój, gdy otwarcie sugerują atak na niezależność banku centralnego lub sztuczne podkręcanie koniunktury. Nic z tych rzeczy. Po prostu po swojemu politykował. Rynek zadrżał, jak gdyby się dowiedział prawdy lub poznał scenariusz przyszłości. Czyli inwestorom puściły nerwy. Objaw niepokoju rynku. W lwiej części zasługa Millera, w części przeniesienie na nasz obszar zachwiania emerging markets, zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej i Turcji. W najmniejszym stopniu miało to związek z piątkową wiedzą o stanie polskiej gospodarki. Nie pomogło ocalenie minister Kameli-Sowińskiej w porannym głosowaniu. Gdyby doszło do destabilizacji, ciągłość pracy ministerstwa odpowiedzialnego za 18 mld zł w roku 2001 byłaby przerwana. Byłby powód do niepokoju. Ale niepokój przeniesiony ze słów kampanii nie budzi zaufania do rynku jako barometru gospodarki. Ani nawet nastrojów inwestorów, winien bowiem właśnie je mie-rzyć, a nie temperaturę kampanii wyborczej. Złe nastroje w Eurolandzie jako tako usprawiedliwiają osłabienie euro względem dolara ? w USA są ślady ożywienia. Ale to też barometr nastrojów, a nie barometr gospodarki.

W roku 2001 gospodarka USA wzrośnie co najwyżej o 1%, znacznie mniej niż kraje Unii, mimo korekty w dół prognoz zwłaszcza dla Niemiec. Zdyscyplinowane gospodarki strefy euro są znacznie lepiej zrównoważone niż gospodarka USA, mająca gigantyczny deficyt rachunku bieżącego. Znowu rynek walutowy nie chce tego odzwierciedlać, fluktuuje w oderwaniu, nadwartościowuje dolara. Brzydka cecha zwinnego, mobilnego pieniądza, który reaguje wzajemnie, neurotycznie i może być samoistną przyczyną gospodarczej destabilizacji.

Janusz Lewandowski