Oto gwoździe nowej globalnej ramówki rynkowej na kolejne lata: „Jak oni spłacają?” i „Co z tym długiem?”. To dość oczywiste sequele po przebojach: z roku 2008 „Tak to leciało…” i z roku 2009 „Jak oni drukują”. I, choć może wielu nie zechce w to uwierzyć, to emocje mogą być momentami równie duże jak w apogeum popularności programu „Tak to leciało”. A wszystkie te atrakcje czekają nas za sprawą astronomicznej góry rządowych (i quasi-rządowych) długów oraz radosnego drukowania pieniądza. Co pozwalam sobie odnotować, obserwując triumfalne ogłaszanie wysokiego wzrostu amerykańskiego PKB w IV kwartale ubiegłego roku.
Gospodarka USA, niczym sportowcy NRD, nafaszerowana anabolami przyspieszyła że hej. Sportowcy owej NRD też przyspieszali że haj... Niestety, trudno serio traktować nawet najbardziej rewelacyjne wyniki osiągane przez owe niewiadomej płci biotechnologiczne monstra. A jakoś tak przychodzą mi na myśl, jak patrzę na amerykańskie +5,7 proc. z IV kwartału. Bo przecież na razie to sukces na dopingu. Ożywienie na kredyt. Kosztem narastającego zadłużenia i dodruku pieniądza.
To trochę tak jak w naszym zwyczajnym życiu. Chcąc poprawić sobie tak zwaną stopę, humor i wizerunek, można sięgnąć po kredyty, pożyczki, weksle… Napożyczamy się, to się obkupimy. I potem pewnie sąsiedzi będą szeptać z zawiścią: „No, tym to się powodzi”. Można. Tylko, niestety, potem trzeba za to wszystko płacić i płacić. I, po zapłaceniu kolejnych rat kredytów, może zabraknąć na jakieś inne wydatki. A nawet – na jakiekolwiek wydatki. Co z kolei sprawi, że sąsiedzi odnotują z satysfakcją, żeśmy „zdziadzieli”. Tak więc pytanie: „Co potem?”, choć banalne, jest bardzo niewygodne.
Na przykład dla takich ludzi jak Obama czy Bernanke – wszak kryzys wynikający m.in. z lekkomyślnego udzielania pozornie tanich kredytów chwilowo przytłumili jeszcze większym zadłużeniem i absurdalnie wielką ekspansją monetarną. Za sprawą Amerykanów i kopiujących naiwnie ich kroki rządów wielu państw czekające nas globalne show: „Jak oni spłacają?”, może dostarczyć wielu emocji – niepożądanych, ale nieuniknionych…
No to może po prostu… nie spłacać? Precedensy wszak już się zdarzały. Choćby taki jak pozbycie się długów przez likwidację wierzyciela. W 1307 r. manewr taki zastosował tonący w długach król francuski Filip IV Piękny. Nie miał ani możliwości, ani ochoty spłacać pożyczek zaciągniętych u obrotnych braci z Zakonu Ubogich (!) Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona. Templariuszy po prostu przymknął, oskarżając ich o wszelkie możliwe bezeceństwa. Wymusił zdelegalizowanie zakonu, a wielu braciszków spalił na stosach. No i w ten banalny sposób nie tylko nie oddał tego, co pożyczył, ale jeszcze zagarnął cały majątek wierzyciela. No więc może inny sequel: „Pan Obama i templariusze”? Nie da rady. Bo jego wierzyciele – Chińczycy, Rosjanie, Japończycy i Arabowie – to deczko większy kłopot niż templariusze. Porcję obligacji ma co prawda Ben Bernanke, ale spalenie na stosie Fedu – swoją drogą zasadne – niewiele by pomogło. Na razie prezydentowi pozostaje więc snucie barwnych opowieści, obrazowa gestykulacja i przekonywanie, że „Yes, we can”.