Moim zdaniem oczekiwanie przyspieszenia inflacji i podwyżek stóp procentowych jest równoznaczne z twierdzeniem, że polska gospodarka poruszać się będzie w rytm swoistego, odrębnego od reszty świata cyklu koniunkturalnego. Choć byłoby to niezmiernie pożądane, szanse na realizację takiego scenariusza są, niestety, bardzo małe.
Kilka dni temu amerykański Departament Handlu podał, że inflacja CPI miesiąc do miesiąca zmniejszyła się pierwszy raz w tym roku, a w ujęciu rok do roku jej dynamika spadła do najniższego poziomu od października 2009 r. Biorąc pod uwagę dwa poprzednie okresy ożywienia, w żadnym miesiącu nie doszło do spadku inflacji o 0,9 pp. (r./r.).
Oczywiście dane z jednego miesiąca nie powinny być podstawą do wyciągania daleko idących wniosków. To prawda, jednak jeśli wziąć pod uwagę, że odbicie inflacji w tym roku jest znacznie niższe niż przy dwóch poprzednich ożywieniach, a poprzedzający to odbicie spadek dynamiki cen był znacznie większy niż w poprzednich recesjach (w tej pojawiła się nawet deflacja), sytuacja staje się niepokojąca.
Spadek inflacji nie jest zaskoczeniem, ponieważ w amerykańskiej gospodarce nie ma podstaw do podnoszenia cen. Kluczowy dla USA sektor nieruchomości w ostatnich miesiącach nie odbił od dna tak wyraźnie, jak pozostałe działy. Ostatni indeks publikowany przez Stowarzyszenie Deweloperów (NAHB) pokazał drugi z rzędu spadek aktywności w sektorze (do 14 pkt), a jednocześnie najgorszy wynik od roku i tylko niewiele większy od minimum zanotowanego w 2009 r. (8 pkt).
Ładnie zbiegło się to z wygaśnięciem rządowego programu ulg podatkowych przy zakupie domu. Jak pokazuje historia, kondycja rynku nieruchomości ma kluczowe znaczenie dla postrzegania ogólnej sytuacji gospodarczej przez konsumentów oraz ich własnej zamożności.