CFO to najczęściej Całkiem Fajna Osoba, choć – z racji przypisanych jej zadań – niekoniecznie lubiana w spółce. Bo to od niej zazwyczaj zależą ostateczne decyzje odnośnie do wydawania (a co istotniejsze także odnośnie do niewydawania) pieniędzy. Jest to jednocześnie osoba bardzo ważna, a w spółce giełdowej szczególnie ważna – z powodu konieczności „dowiezienia" oczekiwanego przez inwestorów wyniku do mety, jaką z perspektywy inwestorów najczęściej jest zakończenie bieżącego kwartału lub roku (choć z punktu widzenia spółki meta może być w zupełnie innym miejscu). I to w rękach CFO właśnie zbiegają się wszystkie zagadnienia funkcjonowania przedsiębiorstwa, których ostatecznym rezultatem jest wynik finansowy.
Dlatego w spółce giełdowej CFO jest nie tyle od liczenia pieniędzy, ile od przewidywania przyszłości. Przy czym warto dodać, że dobry CFO jest jak dobry bramkarz – od niego nie oczekuje się, żeby łapał piłki, które są do „wyjęcia", ale te, które są nie do obrony. Zatem od CFO oczekuje się, że będzie przewidywał nieprzewidywalne, że dowiezie oczekiwany rezultat niezależnie od ryzyka i zagrożeń, a tych przecież czyha bez liku. Warto dodać, że najczęściej nie ma w spółce odrębnej osoby od zarządzania ryzykiem, więc do zadań CFO właśnie należy przewidywanie, na jakie rodzaje ryzyka narażona jest spółka, analiza, którymi z nich należy się zająć (bo wszystkimi przecież nie sposób), które z nich i jak można ograniczać, a przed którymi należy się zabezpieczyć.
Te czynniki ryzyka dotyczą zagadnień w skali makro: koniunktura gospodarcza, ryzyko walutowe, często ryzyko pogodowe (spora część rynku jest na nie narażona, np. branża energetyczna, odzieżowa, turystyczna, rolno-spożywcza, budowlana), ale też w skali mikro, odnoszących się do konkretnego przedsiębiorstwa: walki konkurencyjnej, plasowania nowych produktów na rynku, strategii cenowej etc.
Olbrzymim wyzwaniem dla CFO spółki giełdowej jest tzw. nowa rzeczywistość gospodarcza – postkryzysowa sytuacja rynkowa, w której trudniej sprzedać produkt, trudniej zdobyć finansowanie i trudniej przewidzieć, kiedy (i czy w ogóle) nadejdzie ożywienie. Nowa rzeczywistość wymaga użycia nowych metod diagnozy, ale czy one już istnieją, a jeśli tak, to które są trafne? Czy należy dostosować przedsiębiorstwo do kurczącego się rynku, czy wręcz przeciwnie – zaryzykować ekspansję, aby być gotowym do zaspokojenia konsumentów wygłodniałych po kilku latach odkładania popytu? Czy w takim otoczeniu gospodarczym długofalowa strategia jest latarnią wyznaczającą właściwy kierunek działań, niepozwalającą na realizację celów krótkoterminowych kosztem długofalowego rozwoju, czy wręcz przeciwnie – fałszywym wabikiem prowadzącym spółkę do niechybnej katastrofy, gdyż niepewność odnośnie do przyszłości wymaga podejmowania działań w możliwie krótkiej perspektywie?
Jeśli spółce zagraża tak wiele rodzajów ryzyka, to jak można sobie z nimi poradzić? Zwłaszcza w sytuacji, kiedy w danej firmie nie ma osoby zajmującej się wyłącznie zarządzaniem ryzykiem? W wielu przypadkach menedżerowie zajęci są zarządzaniem spółką w sensie aspektów pozytywnych (maksymalizacja zysku dla akcjonariuszy), wypierając ze świadomości wiele kwestii negatywnych (w tym ryzyko, nieuchronnie za zyskiem podążające). Często to właśnie CFO, jako osoba odpowiedzialna za finanse spółki, musi pomiędzy tymi ryzykami lawirować na tyle sprawnie, aby wyniki finansowe odzwierciedlały konsensus rynkowy. I od jego biegłości w dziedzinie identyfikacji i transferu ryzyka zależy, na ile spółka będzie przewidywalna.