Przecena ryzykownych aktywów daje bowiem możliwości zarobienia na grze na krótko, a także kupienia przecenionych aktywów znacznie poniżej ich wartości fundamentalnej. Jest jednak pewien haczyk.
Akcje w Polsce są już tanie i moim zdaniem jest spora szansa, że będą jeszcze tańsze, być może zauważalnie. Inwestorzy, którzy w porę dostrzegli wyhamowanie globalnego ożywienia, mogli zarobić na krótkich pozycjach i być może zarobią jeszcze. Skoncentrujmy się jednak na drugiej „zalecie" rynkowych turbulencji. Ci, którzy byli na rynku na początku 2009 r., wiedzą dobrze, o co chodzi. I kwartał br. to najbardziej turbulentny okres ostatnich lat. Indeksy testowały poziomy niekiedy niewidziane od kilkunastu lat w atmosferze totalnego braku wiary w powrót lepszych czasów i pośród wizji wieloletniej depresji gospodarczej. Kiedy okazało się, że gospodarka otrząsa się z problemów, rynki niezwykle szybko odreagowały, odsuwając indeksy daleko od dołów i pozostawiając wielu inwestorów w wyczekiwaniu na korektę, która nie chciała nadejść.
Niewykluczone, że teraz będzie podobnie. Dopływające od kilku miesięcy dane zgodnie wskazują na recesję w zachodniej Europie, spowolnienie w Azji i wyhamowanie wzrostu w USA. Sam ten fakt wpływa negatywnie na rynki akcji i może skutecznie spychać ich ceny w dół w kolejnych miesiącach. Do tego mogą się dołożyć takie wydarzenia, jak wygrana populistów w Grecji, eskalacja problemów w europejskim sektorze bankowym czy obniżka ratingu Francji lub Wielkiej Brytanii. Rynek często przereagowuje takie wydarzenia, a to oznacza, że akcje, które już są tanie, mogą być jeszcze tańsze. Pojawiłaby się zatem szansa na kolejne zakupy w promocji.
Haczykiem jest bańka na rynku?chińskich nieruchomości. Przed eksplozją kryzysu w 2008 r. wiele mówiło się o globalnych nierównowagach i ich efekty wdzieliśmy najpierw w USA, a teraz obserwujemy w Europie. Jedną z narosłych przez lata nierównowagą, która nie uległa redukcji, jest bańka inwestycyjna w Chinach. Paradoksalnie w wyniku kryzysu problem ten jeszcze przybrał na znaczeniu. Kiedy bowiem pierwsza odsłona kryzysu zagroziła chińskiemu wzrostowi gospodarczemu, władze zamiast ograniczyć bańkę inwestycyjną, jeszcze ją podgrzały. W efekcie udział inwestycji w nieruchomości wzrósł z około 10 proc. PKB w 2009 r. do ponad 13 proc. obecnie. Dla porównania w USA przed kryzysem było to około 6 proc. Ten stan rzeczy jest nie do utrzymania na dłuższą metę. Już teraz popyt na nieruchomości jest o 1,5 proc. PKB niższy niż inwestycje, a spowalniający wzrost (będący wynikiem spadku popytu na chiński eksport i przytłumienia programu stymulacyjnego ubiegłorocznym zaostrzeniem monetarnym) będzie sprzyjał pogłębieniu tej różnicy. To zaś oznacza, że rośnie ryzyko pęknięcia bańki, z fatalnymi konsekwencjami dla chińskich deweloperów i banków w pierwszym rzędzie oraz całej globalnej gospodarki w drugim. Niestety moment wystąpienia takiego twardego lądowania niezwykle trudno przewidzieć, a rachunek może skomplikować kolejny pakiet stymulacyjny.
Dlatego chiński strach nie powinien paraliżować inwestorów. Szczególnie że twarde lądowanie miałoby pewne charakterystyczne konsekwencje. O ile można być niemal pewnym, że na wartości traciłaby ogromna większość ryzykownych aktywów (w tym akcje, o których mowa w tym felietonie), część z nich traciłaby wyjątkowo mocno. Na przykład miedź czy para AUD/JPY – spadek ceny czerwonego metalu w okolice 3000–4000 USD/t, czy spadek AUD/JPY poniżej 60,00 jest jak najbardziej wyobrażalny. Przy dzisiejszych możliwościach inwestycyjnych nietrudno skonstruować portfel wykorzystujący potencjał wzrostowy na rynku akcji i jednocześnie zabezpieczający nas do pewnego stopnia przed owym scenariuszem alternatywnym.