Gdy pod koniec ubiegłego roku sympatyczny Włoch obejmował stanowisko prezesa Europejskiego Banku Centralnego wielu inwestorów i analityków oczekiwało relatywnie szybkiego złagodzenia parametrów europejskiej polityki monetarnej, z uruchomieniem ilościowego luzowania włącznie. Mario Draghi rzeczywiście kadencję rozpoczął z przytupem, gdyż szybko zniwelował dwie podwyżki kosztu pieniądza zainspirowane działaniami jego poprzednika. Niemniej jednak ciężko mu przychodziła myśl o skupie rządowych obligacji, a na swojej pierwszej konferencji prasowej wyraźnie zaznaczył, że chce kontynuować tradycję niemieckiej bankowości centralnej. Słowa te wówczas przeszły bez echa, a z pewnością nie powinny.
Jedni mogą stwierdzić, że wybrane słowa Mario Draghiego należy brać z przymrużeniem oka, szczególnie że na ostatniej konferencji prasowej zaznaczył, że nie ma sensu zawierać krótkich pozycji na euro. Tego typu słowa niezwykle często wypowiadają politycy w akcie desperacji na krótko przed jakimś dramatycznym wydarzeniem. Ostatnio wypowiadali je politycy krajów PIIGS zapierających się na chwilę przed poproszeniem o finansową pomoc, że z pewnością o nią się nie zwrócą. Wcześniej słychać je było z Wielkiej Brytanii na krótko przed tym, gdy kraj ten został zmuszony przez Georga Sorosa do opuszczenia europejskiego węża walutowego. Czyżby więc prezes EBC stał się kolejnym desperatem od czasu pamiętnej konferencji w Londynie, gdzie zapowiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by utrzymać walutę wspólnotową? Otóż niekoniecznie.
Jeżeli miałbym wskazać na jeden wątek stale przewijający się podczas konferencji prasowych Mario Draghiego, to z pewnością byłyby to słowa o potrzebie reform strukturalnych gospodarek południa Europy. Na wcześniejsze pytania, co miałoby promować wzrost gospodarczy w borykających się z potężnymi problemami państwach, wciąż odpowiadał o potrzebie reformy rynku pracy i poprawy konkurencyjności. Gdy była mowa o potrzebie zastopowania trapiącego strefę euro kryzysu, konsekwentnie mówił, że główną rolę na tym froncie powinni odgrywać politycy, którzy z jednej strony powinni dążyć do unii fiskalnej, a z drugiej –konsekwentnie reformować swoje gospodarki. Słowo „reforma" równie dobrze mogłoby być drugim imieniem po Mario, ale zarówno inwestorzy, jak i analitycy wciąż z uporem maniaka wypatrują innych słów: nielimitowany skup obligacji lub ilościowe luzowanie.
Logika rynków jest w ostatnim czasie nadzwyczaj prosta. Według niej kryzys strefy euro można łatwo i szybko rozwiązać poprzez zapowiedź EBC o chęci nielimitowanego skupu obligacji, gdy tylko uzna to za zasadne. Tymczasem rozumowanie Draghiego jest zgoła odmienne. On dobrze wie, że choć taka zapowiedź w najbliższym terminie doprowadziłaby do rynkowej euforii, to po roku lub dwóch, gdy politycy pozostaliby bez nadzoru w postaci wysokiej rentowności ich obligacji, kryzys powróciłby ze zdwojoną siłą. Wtedy rozpad całej strefy byłby niemalże pewny. Właśnie dlatego ciągła rynkowa presja jest potrzebna, by reformy nie ustały i nadal miały zastępować rynkowy mechanizm polegający na deprecjacji waluty, który z powodzeniem funkcjonuje w krajach dysponujących swoim własnym pieniądzem. Właśnie dlatego przedstawione na ostatniej konferencji prasowej ramy ewentualnego skupu obligacji obwarowane są tyloma warunkami. Po pierwsze, zakupy zostałyby uruchomione pod warunkiem, że państwa wcześniej oficjalnie zgłoszą się o pomoc do funduszy ratunkowych. Tym samym niejako z automatu zostałyby objęte programem potrzebnych reform. Po drugie, ewentualne zakupy skupiałyby się na obligacjach o krótkim terminie zapadalności, a nie długim, co z pewnością zapewniłoby rządom znacznie większy oddech. Taki ruch jest tłumaczony chęcią korzystania z tradycyjnego pasa transmisyjnego polityki monetarnej, który skupia się na krótkim końcu krzywej rentowności. Jej długi koniec w znacznej mierze determinowany jest przez fundamenty gospodarki, na które poprzez reformy mają wpływ politycy. Prezes EBC nadal nie chce ich wyręczać, na co po części liczyli inwestorzy.
Nowy program skupu obligacji wydaje się więc o wiele bardziej przemyślanym wehikułem niż SMP wprowadzonym przez Jean-Claude Tricheta, który zresztą odniósł ograniczony i niezwykle krótkotrwały sukces. Zaadresowane zostaną jego niedomagania, które ograniczały jego skuteczność. Chodzi o kwestię statusu EBC jako uprzywilejowanego wierzyciela, czy potrzebę sterylizacji zakupów, która pod koniec operacyjnego życia programu nastręczała sporych problemów. Ponadto sam rynek dostał wyraźną zachętę w postaci braku ograniczeń co do wielkości zakupów. Teoretycznie można więc sobie wyobrazić sytuację, w której państwa finansowałyby się tylko i wyłącznie poprzez emisję krótkich obligacji, a koszt tej operacji ograniczałyby potencjalne nielimitowane zakupy papierów na rynku wtórnym przez EBC. Tego typu operacje z jednej strony zabezpieczyłyby płynność budżetu, ale z drugiej wciąż obecna byłaby presja na potrzebę reform, od których uzależnione w znacznej mierze pozostawałoby oprocentowanie długoterminowych obligacji.