W efekcie SNB poniósł wielkie straty przy nowej wycenie rezerw walutowych. We wrześniu ubiegłego roku (6 września) wprowadził więc dolną granicę kursu euro w stosunku do franka (1,20). Od tego momentu bank centralny broni tego poziomu, nie dopuszczając, aby kurs spadł poniżej 1,20.

Interwencje banku centralnego polegają na skupie euro w zamian za franki. Tym samym na rynek napływa coraz więcej franków, a szwajcarskie rezerwy walutowe systematycznie rosną. Od początku roku wartość rezerw walutowych zwiększyła się już prawie o 60 procent. Na koniec lipca wyniosła 406,45 mld CHF, zwyżkując o ponad 41 mld CHF w ciągu miesiąca.

Obecnie rezerwy te stanowią równowartość około 74 proc. PKB Szwajcarii. Dla porównania: w Polsce i Czechach wynoszą po około 20 proc. PKB, a w strefie euro tylko nieco ponad 10 proc. Problemem powoli staje się więc, co zrobić z tą rosnącą górą rezerw i jaki wpływ na sferę realną może mieć „drukowanie" coraz większej ilości franków koniecznych do dokonywania zakupów euro? Póki istnieje zagrożenie recesją i deflacją, proces ten nie jest groźny. Jednak w momencie, gdy nastąpi przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego, sytuacja ulegnie zmianie.

Podobne wydarzenia miały miejsce już w przeszłości. W okresie między czerwcem 1977 r. a wrześniem 1978 r. frank zyskał ponad 60 proc. do dolara. Wówczas władze monetarne broniły się przed aprecjacją za pomocą ujemnych stóp procentowych. W lutym 1978 r. wynosiły one nawet 10 procent. Jednak w środowisku wysokiej inflacji Szwajcaria była przykładem stabilności. W konsekwencji nawet ujemne stopy procentowe nie odstraszyły inwestorów. Wtedy SNB zdecydował się bronić konkretnego poziomu kursu. W tamtym okresie punktem odniesienia była marka niemiecka i kurs DEM/CHF na poziomie 0,90. Aby utrzymać kurs SNB stosował interwencje walutowe, co w końcu doprowadziło do wzrostu inflacji. W efekcie okazało się, że lepiej jest borykać się z drogą walutą niż z wysoką inflacją. Czy tak samo będzie obecnie?

Prawdopodobieństwo powtórki scenariusza z lat 70. ubiegłego wieku wydaje się niewielkie. Lata te to okres występowania wysokiej inflacji w krajach rozwiniętych. Duży wpływ na to miał tzw. drugi szok naftowy. Do 1980 r. dolar tracił na wartości – jednak później rozpoczął się okres jego szybkiej aprecjacji, co m.in. wpłynęło na deprecjację franka i przełożyło się na wyższy poziom inflacji. Dzisiaj ryzyko inflacji wydaje się niższe, o czym świadczą rentowności 10-letnich obligacji Szwajcarii kształtujące się poniżej granicy 1 proc. Na razie masowy dodruk pieniądza nie powoduje wzrostu inflacji, a wręcz przeciwnie. W sierpniu wskaźnik cen konsumpcyjnych wyniósł -0,5 proc. rok do roku, pozostając na ujemnych poziomach od blisko roku. Różne miary inflacji bazowej nie wykazują żadnych oznak wzrostu cen, a bank centralny w Biuletynie Kwartalnym stwierdza wprost, że „siła franka i niewykorzystane zdolności produkcyjne oznaczają, że nie istnieje ryzyko inflacji w dającej się przewidzieć przyszłości". Oznacza to, że minimalny poziom kursu franka zostanie utrzymany jeszcze przez kilka kwartałów, a być może nawet do końca przyszłego roku.