Po części może to też wynikać z przekonania, że do wyborów prezydenckich w USA i tak w tym temacie nic nie zostanie zrobione, a później problem jakoś zostanie rozwiązany. Nie zmienia to faktu, że ewentualne zacieśnienie fiskalne jest traktowane przez rynki jako zagrożenie. Zdumiewający jest zatem fakt, że jednocześnie przyklaskuje się podobnym zmianom w Hiszpanii.

Problem w USA wziął się z tego, że pewne rozwiązania wprowadzane na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat traktowane były jako tymczasowe. Gospodarce kilkakrotnie pomagano poprzez różnego rodzaju obniżki podatków, ale nie były one odwracane w czasie dobrej koniunktury. W konsekwencji pomimo słabego wzrostu gospodarczego obecnie prawo zakłada, że ulgi ulegną wygaśnięciu, prowadząc do wzrostu efektywnej stopy podatkowej. To z kolei obniży poziom konsumpcji prywatnej i wpłynie negatywnie na wzrost. Mimo że dług publiczny w USA przekroczył już wartość rocznego PKB dominuje przekonanie, że amerykańskiego deficytu nie można ograniczać zbyt szybko. Co prawda agencje ratingowe, Fed czy MFW podkreślają, że jednocześnie trzeba wprowadzać reformy, które ograniczą przyrost długu, ale ten fakt jest ewidentnie na drugim miejscu. Rynki przede wszystkim liczą na przedłużenie ulg podatkowych, a o ile agencje nie obniżą ratingu USA, długiem na razie nie będą się martwić. Amerykańskie władze mają też ciche przyzwolenie z innych części globu, nikomu nie zależy bowiem na powrocie recesji w USA.

Jeżeli założyć na moment, że Hiszpanie osiągną zaplanowane 40 mld euro oszczędności, to ich skala będzie podobna do amerykańskiego klifu i wyniesie blisko 4 proc. PKB. Co więcej, w Hiszpanii mają być to głównie cięcia wydatków, które mają wyższy mnożnik, a zatem ich negatywny wpływ na wzrost jest większy. Paradoksem jest zatem panujące przekonanie, że to, co jest zagrożeniem dla USA, jest pożądane w przypadku Hiszpanii.

Naturalnie obydwa przypadki są inne. Przede wszystkim USA mogą pozwolić sobie na finansowanie dużego deficytu, a Fed skutecznie obniża koszty. Po drugie, USA korzystają z przywilejów posiadania pieniądza rezerwowego. Hiszpanie tymczasem muszą walczyć o finansowanie. Mocne zaciskanie pasa jest wręcz pewnym rodzajem pokuty mającej przekonać inwestorów, że społeczeństwo jest gotowe do poświęceń. Nie zmienia to faktu, że jeśli gwałtowna konsolidacja fiskalna jest niepożądana w USA, gdzie ciągle mamy wzrost, to tym bardziej jest niepożądana w kraju pogrążonym w recesji.

Dla Hiszpanów nie ma teraz prostych ścieżek, choć wydaje się, że lepiej byłoby złagodzić cel dotyczący krótkoterminowych deficytów, poprosić EFSF o pomoc i próbować korygować ścieżkę fiskalną poprzez reformy strukturalne. Tak czy owak Hiszpanie, chcąc zaimponować Brukseli i rynkom, zaproponowali rozwiązania, które mogą wpędzić ich w jeszcze większe kłopoty. Amerykańskiego klifu rzeczywiście możemy uniknąć, ale doświadczymy go w hiszpańskim wydaniu.