Według Koo obecna polityka prowadzona przez kraje strefy euro jest zupełnie chybiona. Przyrównał on Europę do pacjenta trapionego jednocześnie cukrzycą i gruźlicą. Cukrzyca to metaforyczne ujęcie problemów strukturalnie zbyt dużego zadłużenia, gruźlica zaś to przenośnia dla recesji, oczywiście bilansowej. Jak pisze Koo, choć cukrzyca wymaga stosowania odpowiedniej diety, to jednak gruźlica musi być leczona najpierw, a w jej kuracji bogate odżywianie jest kluczowe. Inaczej – jeśli będziemy leczyć tylko cukrzycę, tuberkuloza wykończy pacjenta długo przed końcem kuracji.
Wracając z płaszczyzny medycznej na ekonomiczną, Koo postuluje, aby spadek konsumpcji prywatnej wynikający ze wzrostu oszczędności zastąpić wydatkami publicznymi. Jest to bowiem jedyny, jego zdaniem, sposób na uniknięcie spirali deflacyjnej. Jest to niebezpieczne zjawisko polegające na wstrzymywaniu się od konsumpcji i inwestycji w oczekiwaniu na niższe ceny, w sytuacji gdy te systematycznie spadają. Przykładem takiej sytuacji jest Japonia, kraj, który od lat tkwi w stagnacji gospodarczej. Richard Koo mieszka w Japonii od wielu lat, nic też dziwnego, że dostrzega analogie zachodzących obecnie w USA czy Europie zjawisk do „straconej dekady" w Japonii. Brak stymulacji fiskalnej, niedostateczna aktywność banku centralnego oraz nadmierna troska o deficyt budżetowy to główne przyczyny problemów Kraju Kwitnącej Wiśni – wskazuje ekonomista Nomury. Te same przyczyny mogą doprowadzić, jego zdaniem, do upadku strefę euro. Stąd budżetowe zaciskanie pasa nie jest właściwą kuracją dla strefy euro.
Albert Einstein powiedział, że szaleństwo można zdefiniować jako robienie tego samego w kółko, za każdym razem spodziewając się innych rezultatów. Do tego mniej więcej sprowadzają się propozycje Koo. Problem z zadłużeniem niektórych krajów strefy euro nie wziął się z nadmiernego oszczędzania tylko z nadmiernego wydawania, finansowanego pieniędzmi, których rządy tych krajów nie miały. Ponieważ inwestorzy przejrzeli na oczy i uznali, że pożyczanie pieniędzy po tym samym koszcie Hiszpanii i Niemcom nie jest do końca racjonalne, nowe finansowanie mogą zapewnić już tylko ponadnarodowe instytucje, takie jak ESM oraz, oczywiście, banki centralne. Chodzi oczywiście o finansowanie odpowiednio tanie.
Nie jestem przekonany, że tym razem ponowne zalanie gospodarek tanim i dostępnym pieniądzem przyniesie w długim okresie lepszy skutek niż poprzednim razem. I jeszcze przed poprzednim razem. Nieumiarkowane zapożyczenie się rządów i interwencje banków centralnych to tylko nowa forma zjawiska starego jak cywilizacja, a mianowicie psucia pieniądza. W połowie III wieku srebrny denar, podstawowa moneta Imperium Rzymskiego, nie zawierał już srebra...
Jedną z cech gospodarki rynkowej jest jej cykliczność. Jednym z elementów cyklu koniunkturalnego jest recesja. To rodzaj testu, który przechodzą tylko silniejsi. Brzmi okrutnie – ale tak to już wygląda. Kryzys 2008/2009 pokazał, że nawet Rezerwa Federalna nie jest w stanie wygrać z cyklem koniunkturalnym. Wbrew buńczucznym zapewnieniom, tych mniej przyjemnych okresów cyklu nie udało się wyeliminować. Załamanie przyszło później, za to było głębsze. Jednak cykliczna recesja to jedno, a chroniczna, na japońską modłę depresja – to zupełnie coś innego. Japońska gospodarka także funkcjonuje cyklicznie, tyle że linia trendu zamiast dodatnio, jest nachylona ujemnie. Właśnie w tym miejscu Koo wydaje się mylić w diagnozie. Za strukturalnym kurczeniem się gospodarki nie stoi bowiem deflacja czy zaostrzanie polityki fiskalnej. Są to, podobnie jak sama recesja, objawy innego procesu. Stanowią one odbicie zjawisk demograficznych. Populacja Japonii nie rośnie, co więcej, od wielu lat spada liczebność grupy pracującej, czyli wytwarzającej PKB. Emeryci, nawet japońscy, to nie jest wymarzony konsument. Tu nie pomoże żadna stymulacja, ceny zaś aktywów spieniężanych za emerytury będą spadać (a propos recesji bilansowej). Sytuacja Europy pod względem demografii jest inna, lepsza. Na tyle lepsza, moim zdaniem, że scenariusz japoński na razie nam nie grozi.