Natomiast ograniczenie składki przekazywanej do otwartych funduszy emerytalnych spotkało się niemal z jednogłośnym potępieniem. Dla uproszczenia, zwolennicy pozostawienia status quo wprowadzili do obiegu określenie „zamach na pieniądze emerytów". To, że środków zgromadzonych w OFE nikt nie tknął, nikomu zupełnie nie przeszkadzało w przyklejeniu etykietki rabowania emerytów. Jak wiadomo, emeryci są raczej ubodzy, więc grabienie ich jest szczególnie niegodziwe. A to, że mowa o przyszłych emerytach, to już tylko niewart uwagi szczegół. Wypada więc powtórzyć: ostatnia korekta systemu emerytalnego polegała na redukcji wysokości składki przekazywanej do II filara, a nie na uszczupleniu środków już tam zgromadzonych.
Dyskusja się przetoczyła, minęło kilka miesięcy i temat wrócił w związku z ustawą budżetową 2013 r. Podobnie jak przed rokiem wzywa się rząd do zakasania rękawów i zastąpienia sztuczek księgowych reformą finansów publicznych.
Sztuczki księgowe to rzecz nieładna, zaś reformy – chwalebna. Trudno więc obrońcom OFE nie przyklasnąć. Rzecz w tym, że w ich rozumowanie wkradł się zasadniczy błąd, gdyż pomylili reformy ze sztuczkami księgowymi. Wbrew bowiem temu, co się pisze, ostatnie zmiany w systemie emerytalnym są właśnie autentyczną próbą naprawy finansów publicznych, zaś wprowadzenie w 1999 r. II filara było swoistą sztuczką księgową.
Pierwszej części tego twierdzenia nie będę nawet próbował udowadniać, jako że i tak nie przekonam osób, które uważają, że z definicji reformy wynika, iż nie odbywa się niczyim kosztem. Otóż zawsze odbędzie się czyimś kosztem, chodzi tylko o to, aby korzyści te koszty przewyższyły. W tym miejscu przejdę do wyjaśnienia, dlaczego reforma ta była tak naprawdę sztuczką księgową.
Do maja 1999 r. cała składka na ubezpieczenie emerytalne kierowana była do ZUS, który wykorzystywał ją na bieżąco do wypłaty świadczeń. Jest to typowy system „pay-as-you-go" czy też, jak kto woli, repartycyjny, oparty na umowie społecznej. Polega on w ogólnym zarysie na tym, że młodzi i pracujący utrzymują starszych, którzy już pracować nie mogą i to nie na szczeblu rodziny czy klanu, ale całego społeczeństwa. Począwszy od maja 1999 r., część składki, powiedzmy jedna czwarta, zaczęła być kierowana do otwartych funduszy emerytalnych. Dodajmy – jedna czwarta dotychczasowej składki, która nie została w żaden sposób zwiększona. Zwolennicy istnienia otwartych funduszy emerytalnych w obecnej formie zakładają więc implicite, że doszło do zdarzenia o charakterze cudu finansowego. Z niczego powstały oszczędności emerytalne! Do maja 1999 r. składki pracujących finansowały emerytury. Jednak wbrew dość powszechnemu poglądowi po tej dacie nadal tak się działo. Po prostu aby sfinansować składkę do OFE, państwo musiało zacząć się dodatkowo zadłużać. Obrońcy OFE widzą to oczywiście inaczej: dodatkowe zadłużenie służy finansowaniu deficytu w ZUS, zaś składki idą na rachunki w funduszach. Jeżeli jednak przyjrzymy się ekonomicznemu sensowi całej operacji, to źródłem dodatkowego długu publicznego była decyzja o utworzeniu II filara.