Przyczyną jest to, że smartfony Apple nie obsługują tej metody płacenia. Operatorzy komórkowi poszukują kolejnej cudownej aplikacji, która pozwoliłaby im zarabiać takie krocie jak na SMS. Od kilku lat branża wiąże wielkie nadzieje z mobilnymi płatnościami, w tym z użyciem zbliżeniowej technologii NFC.
Po latach przygotowań i zakulisowych sporów dotyczących podziału strumienia pieniędzy między zainteresowanych – banki, telekomy i organizacje wydające karty – w ostatnich miesiącach płatności zbliżeniowe NFC z wykorzystaniem smartfonów stały się rzeczywistością. Brakuje jednak konia pociągowego, który pomógłby w popularyzacji usługi na rynku masowym. Moduł NFC mają co prawda i Samsung Galaxy SIII, i Nokia Lumia 920, dwa świetnie sprzedające się smartfony, ale nie ma go iPhone5, najgorętszy telekomunikacyjny gadżet ostatnich miesięcy.
Szefowie firmy z Cupertino sceptycznie podchodzą do tej technologii. Phil Schiller, wiceprezes Apple, tłumaczył, że NFC nie zamontowano w telefonie, bo nie ma pewności, że technologia przynosi jakiekolwiek rozwiązanie istniejących problemów, a tym samym, czy będzie powszechna.
Tłumaczenie ciekawe, biorąc pod uwagę, że po obu stronach Atlantyku operatorzy komórkowi, banki i organizacje zajmujące się kartami kredytowymi starają się jak mogą, by wypromować mobilne płatności zbliżeniowe na rynku masowym. Z tego powodu decyzję firmy z Cupertino można uznać za ryzykowną. Apple dał bowiem szansę tym konkurentom, których smartfony mają NFC, na dodatkową promocję ich produktów przez konsorcja zainteresowane wprowadzeniem mobilnych płatności. Świetnie widać to w przypadku usługi myWallet polskiego T-Mobile. Operator wskazuje, które telefony zaleca. A na liście są Nokie, Samsungi i Sony.
W sceptycznym podejściu Apple do NFC jest jednak trochę racji. By usługa była powszechna, musi ją obsługiwać dużo terminali płatniczych. A z tym – w skali globalnej – ciągle nie jest najlepiej. Nasi operatorzy