Jest taka anegdota o sędzim z powiatowego sądu na kresach międzywojennej Polski, który mimo wprowadzenia w 1932 r. nowego kodeksu karnego, nadal wydawał wyroki zgodnie z pochodzącym jeszcze z czasów zaborów kodeksem rosyjskim. Gdy wezwany przed oblicze przełożonych, został zapytany, czy wie, że obowiązują nowe przepisy i dlaczego ich nie stosuje, odpowiedział: – A bo wiecie panowie, u nas ten nowy kodeks to się nie przyjął. Wygląda na to, że wśród wielu ekonomistów wspomniane na początku jedno z fundamentalnych praw przyrody także się nie przyjęło.
Żeby nie szukać daleko, przyjrzyjmy się Grecji, kanonicznemu przykładowi problemów wypłacalności kraju. Zasadniczym źródłem wszystkich kłopotów, jakie dotykają ten kraj, były zbyt niskie stopy procentowe, które pojawiły się wraz z przyjęciem wspólnej waluty. Niskie stopy procentowe, jak wiadomo, obniżają próg rentowności wszelakich inwestycji, prowadząc w konsekwencji do alokacji kapitału w przedsięwzięcia całkowicie nieopłacalne w warunkach normalnych stóp zwrotu. Doprowadziło to do sytuacji, w której efektywność greckiej gospodarki zaczęła systematycznie spadać, czego przejawem był wzrost jednostkowych kosztów pracy. W ciągu 10 lat obowiązywania euro, wzrosły one w tym kraju o ponad połowę, podczas gdy w Niemczech wzrost ten sięgnął ledwie 9 proc. Gigantyczne fundusze z Unii Europejskiej, pozyskiwane nawet szantażem (groźba veto przy akcesji Hiszpanii), brak własnej waluty oraz rosnące zadłużenie państwa długo pozwalały udawać, że problemu nie ma. Dominowały głosy chwalące cud gospodarczy, jaki dokonywał się dzięki wspólnej walucie. Problem zaś narastał niczym balon, aby z hukiem pęknąć w 2010 r. Skoro w gospodarce nie może być czegoś z niczego, zgodnie z prawami przyrody, to niestety Grecja musi zapłacić co do eurocenta to wszystko, co zaoszczędziła, będąc beneficjentem niemieckiego poziomu stóp procentowych. Ponieważ nadal pozostaje w eurolandzie, dostosowanie musi się odbyć innymi kanałami niż kursowy. Grecy zbiednieją o tyle, o ile ich bogactwo wzrosło dzięki sztucznie taniemu pieniądzowi. Przeprowadzone do tej pory trzy operacje redukcji greckiego zadłużenia zmniejszają ciężar, jaki spadnie na barki greckiego społeczeństwa, będzie on jednak nadal ogromny. Wszelkie próby powstrzymywania tego procesu doprowadzą tylko do kolejnych napięć. Być może dla Greków lepiej byłoby, gdyby wrócili do waluty narodowej. Zbiednieliby w ujęciu dolarowym, ale terms-of-trade uległyby skokowej poprawie, sektor dóbr niepodlegających obrotowi w handlu zagranicznym amortyzowałby zaś cały proces.
Drugim przykładem, w którym mamy do czynienia z oczywistym zawracaniem Wisły (czy może raczej Shinano) kijem jest Japonia. Japonia jest krajem starzejących się ludzi. Jest to wizja Europy za kilkadziesiąt lat. Z faktu postępującego wzrostu udziału osób niepracujących wynika kilka efektów. Pierwszy z nich to spadek cen aktywów. Jest on związany ze spieniężaniem ich przez emerytów. Drugi efekt to deflacja – emeryci już tak nie konsumują jak rozwojowe, wielodzietne rodziny. Są odporni na pokusy posiadania nowego samochodu czy telewizora. Oba te procesy mogą już tylko przybierać na sile. Tymczasem od lat władze Japonii walczą z tym zjawiskiem, tak jakby było to przejściowe załamanie koniunktury. Na razie jedynym efektem tej heroicznej walki jest gigantyczne zadłużenie kraju. Ostatnio bank centralny Kraju Kwitnącej Wiśni, idąc śladem innych banków, ogłosił przejście na program nielimitowanego skupu papierów wartościowych. Co więcej, podniósł cel inflacyjny z 1 do 2 proc. Posunięcie rozsądne, nic tak nie zmniejsza zadłużenia jak przyzwoita inflacja. Sęk w tym, że inflacji nie będzie, zmyje ją nieubłagany strumień zjawisk demograficznych. Emeryci nadal nie będą konsumować, a fundusze emerytalne nadal będą wyprzedawać aktywa.
Nadzieja to wspaniała rzecz, pozwala przetrwać najtrudniejsze momenty. Sztuka polega na tym, aby nadzieja nie zastąpiła realizmu. Wiara w zbawczą moc dodruku pieniądza jest teraz wszechobecna, ale też i musi być, bardzo trudno bowiem politykom poinformować swoich wyborców, że muszą oddać, to co zyskali w nieuprawniony (z punkty widzenia praw przyrody) sposób. Emisja pieniądza w takiej skali, jaką obserwujemy, doprowadzi tylko do inflacji. Co prawda na razie wskaźniki CPI i PPI specjalnie nie rosną, rosną za to ceny aktywów finansowych wszelakiej maści. Dokładnie takie zjawisko doprowadziło do bańki nieruchomościowej w Japonii czy USA (kryzys sub-prime).
Wzrost cen aktywów cieszy instytucje finansowe, wychwalają więc działania banków centralnych. Wszystko ma jednak swoja cenę i za wszystko trzeba będzie zapłacić.