„Reformy” emerytalnej ciąg dalszy... czyli koniec

Zaprezentowane przez rząd propozycje zmiany finansowania pierwszego i drugiego filaru systemu emerytalnego nie budzą zdumienia, są bowiem konsekwencją działań, które trwają od dłuższego czasu i których celem jest likwidacja „realnego" długu, jaki narasta w systemie finansów publicznych.

Aktualizacja: 11.02.2017 01:06 Publikacja: 12.07.2013 06:00

Robert Morawski - autor jest specjalistą ds. podatków w CDM Pekao i członkiem Rady Nadzorczej Pracow

Robert Morawski - autor jest specjalistą ds. podatków w CDM Pekao i członkiem Rady Nadzorczej Pracowniczego Towarzystwa Emerytalnego „Nowy Świat”

Foto: Archiwum

Piszę specjalnie w cudzysłowie, ponieważ wbrew zapewnieniom ministrów, realnie jest on ukryty gdzie indziej. Ponieważ dziś trzeba zapisać go „atramentem sympatycznym", tak aby nie obciążał budżetu państwa i nie utrudniał nam wykonania międzynarodowych zobowiązań związanych z deficytem, całość działań skupia się na tym, aby owo ukrywanie było „zrozumiałe" i akceptowane przez opinię publiczną. Warto więc się skupić na użytych argumentach, to właśnie bowiem ich jakość pokazuje, na jaki poziom dyskusji, proponowanej przez rząd, wchodzimy.

Podstawowy argument podniesiony w tych dniach przeciwko funkcjonowaniu OFE skupia się na ich niedoskonałości i kosztowności. Niedoskonałość ma wynikać z tego, że zarządzają częścią składki w sposób pasywny, inwestując znaczną część  naszych pieniędzy w obligacje zadłużonego Skarbu Państwa, co oczywiście według ministra finansów jest bez sensu. No cóż, może i jest, ale chciałbym przypomnieć, że OFE mają obowiązek takiego właśnie inwestowania, więc same z siebie nie mogą zmienić rodzaju instrumentów finansowych, ponieważ złamałyby prawo. Ciekawy jest przy tym zakaz inwestowania w dłużne (ale bezpieczne) instrumenty, emitowane przez inne kraje, więc ta „wada" podnoszona przez rząd mogłaby być wyeliminowana w bardziej merytoryczny sposób, bo poprawiający dywersyfikację sposobu inwestowania. Podobnie jest z kosztownością OFE. Każdy z nich jest na tyle związany przepisami, że nie może ani zatrudniać do zarządzania amatorów, ani prowadzić funduszu bez odpowiedniego zaangażowania kapitałowego. I co istotne – OFE pozostają pod ścisłym nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego, a to też nie zmniejsza kosztów funkcjonowania.

Z przedstawionych przez rząd prezentacji wynika, że ZUS jest nieskomplikowaną, odbiurokratyzowaną i niedrogą instytucją, która świetnie zarządza naszymi finansami, uzyskując doskonałe stopy zwrotu. Do tego od lat jest fantastycznie nadzorowana i to nie przez KNF. Powiem trochę przewrotnie, że aż żal, iż w czasach pokryzysowych nie mam możliwości ulokowania wszystkich swoich oszczędności w ZUS, więc po prostu ironicznie uśmiecham się, gdy słyszę, że emerytura ma być tania i waloryzowana. Będzie tania, bo opłacona z przyszłych podatków, i waloryzowana, bo zapłacą za nią nasze dzieci i wnuki!

Rządowi ministrowie skupili się jeszcze na dwóch innych, kluczowych cechach emerytury. Ma być bezpieczna i dożywotnia. To są bardzo ważne elementy każdego systemu emerytalnego, bo to powinny być nie tylko filary takiego systemu, ale również filary istnienia każdego państwa, które jeśli ma trwać, musi zapewniać dożywotnie bezpieczeństwo w wielu dziedzinach życia. Jeśli zestawimy te szczytne hasła z tym, co mówi się na temat OFE, wyraźnie widzimy, że OFE długo nie pożyją, a nawet jeśli zdecydujemy się w nich pozostać, to – przywołując prezentowane przez rząd wyniki – na bezpieczeństwo nie możemy liczyć. Jak więc zrozumieć w tym kontekście propozycję wyboru dodatkowego oszczędzania w OFE, poprzez obowiązkowe odprowadzanie 2 proc. składki? Jako prowokację? Czy jako karę?

Przedstawione rządowe argumenty za dalszym ograniczeniem kapitałowej części systemu emerytalnego zostały, w mojej ocenie, doskonale wpisane w poglądy szerokiej opinii publicznej, które można śledzić m.in. w komentarzach do wiadomości o nadchodzących zmianach. Nie jestem socjologiem, ale myślę,  że rodzaj demagogii uprawianej przez rząd mówiący nie tylko o „bezpieczeństwie", ale i „swobodzie" wyboru, nie wynika wyłącznie z chęci zastosowania pewnych trików marketingowych (kolor zielony i czerwony na prezentowanych slajdach jest nieprzypadkowy), ale również jest oparty na dokładnej analizie opinii społecznej. Oczywiście w wyraźnie określonym wymiarze, bo przecież nikt nie przedstawi społeczeństwu infografiki, z której będzie wynikać, że najlepiej - na zasadzie „swobody i wolności" wyboru – przestać płacić składki do ZUS.

Nie muszę więc nikogo przekonywać, że wykonaliśmy krok do tyłu. Reforma z 1999 roku zamienia się powoli w potworka, którego jedynym dzieckiem pozostanie „zdefiniowana" emerytura, a ponieważ owo zdefiniowanie odbędzie się poprzez zapisanie pewnej liczby przy naszym nazwisku w ZUS, to za kilkanaście lat znów zauważymy, że na horyzoncie czai się ten sam problem, który chcieliśmy rozwiązać czternaście lat temu. Zapis w ZUS pozostaje zapisem, a kolejne pokolenia (czyli państwo) muszą zagwarantować, że na emerytury wystarczy.

Wszystkie przywileje emerytalne pozostają nietknięte, a KRUS zdaje się być niereformowalny. W kraju będzie spokojniej, a to też jest ważne, biorąc pod uwagę „bezpieczeństwo" całego systemu. Deficyt w ustawie budżetowej się zmniejszy, więc może przed wyborami dostaniemy jakiś prezent w postaci obniżki tego lub tamtego podatku. Dziś możemy jednostkowo zyskać, ale w przyszłości stracimy wszyscy.

Felietony
Tantiemy – sztuka zarabiania na cudzej kreatywności
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Felietony
Najgorętsza dekada od wojny
Felietony
Ślimacze tempo transpozycji
Felietony
Deregulacja? To nie takie proste
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Felietony
Omnibus – zamrażanie czasu
Felietony
Fundusze mogą rozwiązać dylematy inwestorów