Badania pokazują, że pokolenie Y – najogólniej rzecz ujmując – myśli tylko o sobie. I co oczywiste, duża jego część nie chce płacić podatków, no bo wiadomo: podatki to danina na rzecz ogółu, a ogół to nie... ja. Więc skoro interesują mnie wyłącznie potrzeby zaczynające się i kończące na moim „ego", podatek stanowi zbyteczne obciążenie, ograniczające wdrażanie w życie indywidualnych potrzeb. A na pierwszym planie tych potrzeb na pewno nie ma potrzeby zabezpieczenia na starość, bo starość dla tego pokolenia jeszcze nie istnieje.
Na fali dyskusji o przyszłych emeryturach i reformie systemu wypłynął tymczasem w mediach interesujący bohater. Nie jest to przedstawiciel pokolenia Y – jakiś świeżo upieczony absolwent wyższej szkoły „gdzieś tam", który marzy o podróżach, gadżetach i wolnym (czytaj: darmowym) Internecie – narzekający, że ofert pracy dla ludzi z jego kwalifikacjami (a może raczej potrzebami) jest zbyt mało. Nie jest to stały bywalec portali „społecznościowych", który po uzbieraniu miliona lajków pod zdjęciem w koszulce z wizerunkiem Che Guevary, myśli, że ma zadatki na wodza lokalnego buntu. Jest to przedstawiciel pokolenia o dwie epoki starszego niż Y, który całe życie spędził w „niewoli ZUS", a teraz zorientował się, że w demokracji wolno więcej, więc chciałby z niej skorzystać. Nie wiem, jakie ten bohater – dziś przedsiębiorca z branży budowlanej – miał poglądy trzydzieści lat temu, gdy był w wieku obecnego pokolenia Y? Nieważne, że płacił do ZUS-u składki dużo mniejsze niż niejeden zatrudniony. Ważne, że dziś postanowił z tego ZUS-u uciec i ogłasza to całemu światu.
Muszę przyznać, że w jakimś sensie ten człowiek mi zaimponował. Regularnie ćwiczy, pije gęste soki owocowe i segreguje odpady. Można powiedzieć, że postępuje idealnie. W wieku 56 lat jest okazem zdrowia i ma tyle energii, że nie tylko biega po polskich sądach, ale już zapowiedział skargę do Strasburga. Zapowiada też, że będzie pracował, dopóki będzie mógł, czyli nawet po ukończeniu wieku emerytalnego. Ale składek na ZUS płacić nie chce... no bo przecież on sam doskonale potrafi zadbać o owoce swojej pracy, z których osobiście przygotuje – żeby użyć podobnej poetyki – przetwory do konsumowania w jesieni żywota.
I tu rozpoczyna się problem, którego źródeł nie sposób wytłumaczyć jakże niedawno odzyskaną wolnością i przewartościowaniem wszystkich pojęć w otaczającej nas rzeczywistości. Jest to problem edukacyjny, który nie polega na tym, że nie skończyliśmy takiej czy innej uczelni wyższej lub jesteśmy drobnym przedsiębiorcą budowlanym. Problem podstawowy, problem zasadniczy. Problem nazywania rzeczy po imieniu.
Składka na ZUS nigdy nie była „składką", bo jest po prostu podatkiem. Poprawnie rzecz ujmując, jest „parapodatkiem", bo podatki w swojej zasadniczej formule nie są przeznaczane na jakiś szczególny cel (idą do ogólnej, wspólnej „kasy" państwa), a składki odprowadzane do ZUS dzielą się według celu ostatecznego przeznaczenia. Jest składka na zdrowie, na renty i na emerytury, ale oczywiście jej charakter – przede wszystkim obowiązkowy i solidarnościowy – pokazuje, że o dobrowolności musimy zapomnieć.