Ostatnio jednak problem został poddany wnikliwemu badaniu z okazji spadku stóp procentowych w Polsce. Temat zwykle podnoszony jest przez firmy doradztwa finansowego, które zajmują się także pośrednictwem kredytowym. Są to jak najbardziej właściwe dla tego rodzaju analiz podmioty, gdyż właśnie to one pośredniczyły przy udzieleniu lwiej części kredytów w CHF.
Przypomnijmy, w czym rzecz. Wiele kredytów hipotecznych udzielanych było przed kryzysem finansowym 2008 r. przy rekordowo niskim kursie franka szwajcarskiego. Często motywem zadłużenia się w walucie obcej był fakt, że z uwagi na niskie stopy procentowe w Szwajcarii, rata kredytowa w CHF była znacznie niższa niż rata złotowa i tym samym możliwe było udzielenie większego kredytu przy tej samej zdolności kredytowej. To jest ten moment, w którym zwykle jeży mi się włos na głowie. Jak możliwe było, aby banki, udzielając kredytu, całkowicie zignorowały dorobek teorii pieniądza i nie uwzględniły prostego faktu, że zgodnie z teorią parytetu stóp procentowych różnica w oprocentowaniu zostanie skorygowana rosnącym kursem walutowym? Pytanie jest rzecz jasna retoryczne – kredyt udzielany był w oparciu o założenie umacniania się złotego z uwagi na wyższą dynamikę PKB w Polsce niż w Szwajcarii. Jednak wątpliwość, czy przy udzielaniu kredytów można opierać się na takich założeniach, pozostaje.
Publikowane w mediach analizy sytuacji kredytobiorców opierają się na dwóch filarach. Pierwszy to porównanie wartości zadłużenia, drugi to wysokość raty kredytowej. Rzućmy więc okiem na sytuację gospodarstwa domowego, które zaciągnęło na początku stycznia 2007 r. 25-letni hipoteczny kredyt 100 tysięcy CHF, czyli 239,6 tys. zł po ówczesnym kursie. Obecnie zadłużenie to wynosi 257 tys. zł, czyli więcej niż w dniu udzielenia kredytu. Gdyby był to kredyt złotowy, zadłużenie wynosiłoby obecnie 178 tys. zł. To porównanie zasługuje na news na pierwszej stronie gazety – są winni więcej niż pożyczyli! Jeżeli rzucimy okiem na ratę kredytową, malejącą, to pierwsza wynosiła 1620 zł. Gdyby kredyt był w złotych, byłaby o 320 zł wyższa. Dziś obie są mniej więcej takie same, przy czym ta złotowa z miesiąca na miesiąc maleje, a frankowa nierzadko rośnie. Nie dość więc, że zadłużenie w CHF jest wyższe niż sześć lat temu, to jeszcze nie ma żadnych korzyści z niższej raty walutowej. A jeszcze dodajmy, że mieszkania są tańsze niż wtedy. Po prostu katastrofa.
Niestety, analitycy wykonali kawał porządnej, nikomu niepotrzebnej roboty. Ani bowiem wysokość bieżącej raty, ani wartość zadłużenia nie mają kompletnie żadnego znaczenia. Ważne jest, ile naprawdę będzie kosztował kredyt przez cały okres jego trwania. Jeżeli popatrzymy na to, to kredytobiorca z powyższego przykładu jak do tej pory spłacił o 40 000 zł mniej, niż gdyby zadłużył się w złotych. Jest to konkretna liczba, nieoparta na założeniach, ale na prostej arytmetyce spłaconych rat. Jeśli idzie o wartość zadłużenia wyliczaną w oparciu o bieżący kurs spot, jest to informacja pozbawiona jakiejkolwiek wartości informacyjnej. W grudniu 2031 r., niezależnie czy kredyt był w złotych, czy we frankach szwajcarskich, jego wartość wyniesie zero, gdyż będzie spłacony.
Emocjonowanie się kursami walutowymi czy to z roku rekordowej dynamiki polskiego PKB czy z okresu tuż po tym, jak strefa euro o mały włos nie uległa rozpadowi, jest zupełnie niestosowne przy analizowaniu 25-letniego kredytu.