Ostatnie tygodnie to wysyp różnego rodzaju rankingów. W wielu z nich – co niezmiernie cieszy – Polska pnie się w górę. Niezmiennie jednak słabo wypadamy w rankingach innowacyjności. W ogłoszonym ostatnio The Global Innovation Index wśród 141 krajów przypadło nam dopiero 46. miejsce. Co gorsza, z krajów członkowskich Unii Europejskiej gorzej od nas wypadał tylko jeden - Rumunia. To niezbyt optymistyczny obraz, tym bardziej że od kilku lat dużo mówi się u nas o potrzebie transformacji gospodarki, w kierunku gospodarki opartej na wiedzy i innowacyjności. Zresztą nie bez powodu. Jest już w zasadzie pewne, że w XXI wieku to wiedza stanie się kluczowym zasobem, przy którym wszystkie inne (praca, kapitał, surowce) będą mieć drugorzędne znaczenie.
W tym kontekście warto na chwilę wrócić do podstaw, do przypomnienia, co kryje się pod pojęciem „wiedzy". Pomocne w tym względzie jest sięgniecie do starego, bo liczącego niemalże 20 lat, dokumentu OECD pt. „The knowledge-based economy". Wiedza jest w nim zdefiniowana w czterech wymiarach:
- Wiedzy o tym „co?" – to wiedza o faktach, o tym, co w powszechnym funkcjonowaniu utożsamiamy ze słowem „informacja",
- Wiedzy o tym „dlaczego?" – ta odnosi się do praw i zasad rządzących naszym światem. Ten rodzaj wiedzy jest podstawą postępu technologicznego, rozwoju nowych produktów, optymalizacji procesów itd. Ta część wiedzy z reguły powstaje w jednostkach badawczych czy na uniwersytetach. By z niej korzystać, firmy muszą same inwestować w swoje laboratoria lub ściśle współpracować z jednostkami dedykowanymi rozwojowi takiej wiedzy,
- Wiedzy o tym „jak?" – to wiedza o tym, jak coś zrobić. Na poziomie pracowników to wiedza o tym, jak wykorzystać daną maszynę, ale na poziomie przedsiębiorcy/menedżera to wiedza o tym, jak połączyć różne elementy w efektywnie funkcjonujący organizm (firmę),