Małe i średnie przedsiębiorstwa to sól każdej rozwiniętej gospodarki. Tworzą najwięcej miejsc pracy, kreują największą część PKB, są najbardziej innowacyjne i elastyczne. Nic dziwnego, że są bardzo często przedmiotem debaty, jak to miało miejsce np. w ostatni poniedziałek z inicjatywy „Parkietu". Niestety, MŚP stały się ofiarami własnej popularności i wiele wskazuje na to, że ich los będzie coraz trudniejszy.
Właśnie dlatego, że MŚP są takie ważne, wszyscy politycy we wszystkich krajach prześcigają się w pomysłach, jak by tym mniejszym pomóc. I najczęściej dochodzą do jedynie słusznego (według nich) wniosku, że trzeba stworzyć jakieś szczególne regulacje dla MŚP i wówczas urosną one w siłę, a ludziom będzie się żyło dostatniej. Warto nieco głębiej pochylić się nad tym wątkiem, gdyż świetnie ilustruje on patologię regulacyjną w wielu innych obszarach funkcjonowania państwa.
Trzeba jasno podkreślić, że ci mali przedsiębiorcy nie oczekują dla siebie jakichś szczególnych regulacji. Choćby dlatego, że ich nie przeczytają, bo chcą się zajmować robieniem biznesu. Jak ktoś chciał się zająć studiowaniem prawa, to wybrał inną drogę zawodową. Natomiast jeśli ktoś otwiera budkę z hot-dogami, globalny komunikator czy startup mający zrewolucjonizować podbój kosmosu, to chce się zajmować właśnie tym, co robi, a nie pogrążaniem się w odmętach paragrafów. I nie ma pieniędzy na prawników, którzy wskażą, z jakich to szczególnych regulacji, na jakich zasadach, po spełnieniu jakich warunków i po przejściu jakiej procedury może skorzystać.
Bardzo ciekawe, że politykom nie przychodzi do głowy rozwiązanie wydawałoby się najprostsze, czyli pozostawienie pewnych obszarów bez regulacji. Zamiast bawić się w detektywa wyszukującego, jakie są wyjątki dla MŚP, powinienem mieć sytuację odwrotną – dopóki jestem MŚP, to nie muszę czytać tej radosnej twórczości ustawodawcy, mam okres ochronny od regulacji, mam barierę oddzielającą mnie od zanieczyszczenia regulacyjnego, mogę korzystać z dobrodziejstwa ograniczenia limitów emisji szkodliwych regulacji. Po prostu – dopóki nie wchodzę na obszar zastrzeżony wprost dla podmiotów licencjonowanych i dopóki nie osiągam określonych rozmiarów, obowiązują mnie wyłącznie najbardziej podstawowe regulacje.
Na gruncie naszego kraju wyjaśnienie tego fenomenu przymusu regulacyjnego jest dość proste – politycy się obawiają, że jak coś nie będzie bardzo szczegółowo uregulowane, to pojawi się zarzut, że „polskie państwo istnieje tylko teoretycznie". Ale musimy mieć świadomość, że coraz więcej regulacji obowiązujących wszystkich (w tym MŚP) nadchodzi z Unii Europejskiej – skąd zatem tam mamy do czynienia z takim zjawiskiem? Otóż ze wskazanej na wstępie popularności tematu MŚP. Jeśli małe przedsiębiorstwa są ważne, to trzeba się nad tym tematem pochylić, przemyśleć, rozważyć. I rezultatem takich rozważań jest projekt regulacji. Oczywiście powstaje on w bardzo cywilizowany sposób – ogłaszane są różnego koloru księgi, prowadzone są konsultacje społeczne, kłopot jednak w tym, że ci najbardziej zainteresowani nie przeczytają białej ani zielonej księgi, nie zgłoszą uwag do dokumentu konsultacyjnego, bo... są mali. Tym bardziej że perfidia regulacyjna jest tu posunięta do granic sadyzmu – regulacje te na sztandarach mają dobro MŚP, „doceniają potrzebę ich rozwoju", „uwzględniają szczególną rolę, jaką MŚP odgrywają w gospodarce" etc. W oficjalnych komunikatach pojawia się mnóstwo ogólnikowych frazesów, ale szczegółowe rozwiązania zawarte w dyrektywie czy rozporządzeniu są albo bardzo iluzoryczne, albo wręcz niemożliwe do zastosowania.