Może się wydawać, że to efekt działań amerykańskiej administracji, która naciska na sojusznicze kraje OPEC, by zwiększyły wydobycie surowca. Faktycznie jednak sytuacja na rynku ropy jest mniej stabilna, niż mogłoby się wydawać, a działanie USA to gaszenie pożaru, który samemu się wywołało.
Ropa naftowa tanieje od dobrych kilku dni. Odmiana Brent jest coraz bliżej granicy 70 dolarów za baryłkę i osiąga trzymiesięczne minima. Bardzo podobnie wygląda sytuacja na rynku paliw. Diesel oraz benzyna bezołowiowa są najtańsze od trzech miesięcy i kosztują po około 2 zł za litr na rynku ARA (Amsterdam–Rotterdam–Antwerpia). Czy to oznacza, że wreszcie pożegnamy wysokie ceny przy dystrybutorach?
Napięcia do granic możliwości
Cena ropy naftowej czy paliw, podobnie zresztą jak innych surowców, to funkcja popytu, podaży, zapasów i wolnych możliwości produkcyjnych poszczególnych krajów naftowych. Istotną rolę odgrywają nie tylko bieżące wartości tych składowych, lecz także oczekiwane poziomy.
Według lipcowego raportu Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA) rynek ropy „jest napięty do granic możliwości". Z czego to wynika? Przede wszystkim chodzi o efekt ograniczeń wydobycia z 2016 r., gdy nie tylko OPEC, ale również inne kraje (łącznie z Rosją) zdecydowały się zmniejszyć produkcję.