Specjalny pełnomocnik ds. rynku kapitałowego to nie jest bezsensowne tworzenie kolejnego stanowiska, które – stosując filozoficzną brzytwę Ockhama – można by uznać za biurokratyczne tworzenie „bytu ponad konieczną potrzebę". To konieczność, ponieważ przez ostatnie kilkanaście lat rynek kapitałowy i giełda były traktowane politycznie po macoszemu i pozbawione politycznego lidera. Nie miały swojego opiekuna wysoko w strukturach władzy, upchnięte między różnymi resortami, traktowane jak piąte koło u wozu.
Gdy była hossa, każdy polityk chciał się przy niej ogrzać, gdy przychodziła bessa, rynek kapitałowy był traktowany jak bezpański pies żebrzący nie tylko o miskę, ale także choć jedno ciepłe spojrzenie.
Bardzo charakterystyczne jest, że rynek kapitałowy nie miał żadnej osłony politycznej, gdy za czasów koalicji PO–PSL postanowiono zadać mu cios w plecy i nie tylko okroić OFE z obligacji, ale także zniszczyć go reputacyjnie, nazywając giełdę haniebnie „kasynem". Nikt się za rynkiem nie wstawił, nikt nie był na tyle odważny, ale także umocowany politycznie i z wpływami, że mógłby temu zapobiec. Jeden z twórców rynku kapitałowego, śp. Krzysztof Lis, mawiał, że tylko opiece Najświętszej Panienki giełda zawdzięcza to, że pozostaje poza politycznymi układami. Niestety, w ostatnich latach najwyraźniej Najświętsza Panienka przestała nad nią czuwać. Już za poprzedniego rządu została wydana na pastwę doraźnych decyzji politycznych i personalnych, które walnie przyczyniły się do kiepskiego stanu rynku, jaki obecnie mamy.
Zatem, skoro politycy rynek popsuli, to politycy są odpowiedzialni za to, aby go naprawić. Skoro i tak stracił cnotę, to niech śmiało wejdzie na polityczne salony. Środowisko rynku kapitałowego, miliony drobnych akcjonariuszy i oszczędzających w TFI i OFE nie powinni już tylko prosić o łaskawą uwagę polityków, ale mają pełne prawo żądać naprawienia szkód, jakie zostały im wyrządzane. I nie rozmawiamy tutaj tylko o aspektach moralnych, ale przede wszystkim wymiernych finansowo, ponieważ na wielu osobach spoczywa polityczna odpowiedzialność za wymierne, wielomiliardowe straty, jakie ponieśli polscy inwestorzy. I do tej pory nikt ich za to nie przeprosił.
Plan powołania pełnomocnika ministra finansów ds. wdrożenia SRRK to pierwszy od lat krok, aby została namaszczona konkretna osoba, która będzie w 100 proc. odpowiedzialna za rynek kapitałowy, którego SRRK ma być fundamentem na najbliższe lata. I będzie jej to podstawowe zajęcie, a nie jedno z wielu. Jednak jej umocowanie wewnątrz resortu finansów jest błędem, nawet jeśli będzie mieć rangę sekretarza lub podsekretarza stanu, ponieważ w pewien sposób zakonserwuje odpowiedzialność za rynek kapitałowy w tym resorcie, który w poprzednich latach ewidentnie jej nie udźwignął. I ograniczy to jej wpływy, tak niezbędne dla efektywnej pracy. A rola pełnomocnika ma być kluczowa dla powodzenia SRRK, ponieważ tak naprawdę będzie spinaczem w jej realizacji między resortem finansów, KNF i NBP. Dlatego powinien to być pełnomocnik rządu (tak jak w przypadku CPK) i mieć stanowisko bezpośrednio w KPRM, lub najlepiej prezesa Rady Ministrów (jak pełnomocnik ds. programu „Czyste powietrze"), który odpowiadałby za swoje działania bezpośrednio przed premierem, tak, aby mógł bezpośrednio informować szefa rządu o zagrożeniach w realizacji powierzonych mu zadań, a tych będzie wiele.