Zarówno podatnicy, jak i płatnicy, a piszę tu nie tylko o tych, których dotyczą podatki od dochodów kapitałowych, od lat muszą się dostosowywać do takiej sytuacji: szybka nowelizacja prawa, mnóstwo błędów i niejednoznaczności, nieudane próby naprawiania złych przepisów i na końcu ratunek ostateczny, czyli wyjaśnienia tego, który za tym wszystkim stoi.
Nie chodzi tu jednak o ustawodawcę. Chodzi o Ministerstwo Finansów. Omnipotentne obecnie, jeśli chodzi o projektowanie przepisów – w zasadzie uchwalanych bez jakichś szczególnych korekt – oraz ich późniejsze tłumaczenie. A tłumaczenie to ma nową, jakże dostojną formułę, ukrytą pod tytułem „objaśnienia".
Prawo podatkowe jest fatalne. Interpretacje oficjalne nie wystarczają, a doradcy podatkowi nie potrafią powiedzieć nic więcej, niż... „trudno powiedzieć". Dostajemy więc co chwilę oficjalne objaśnienia, kolejno wydawane do poszczególnych nowelizacji i „szeroko konsultowane", które powinny nam zastąpić przejrzyste regulacje. Zakładam, że niemające już szansy nigdy zaistnieć.
Czytam więc te objaśnienia i oczom nie wierzę. Bo widzę, że projektodawca przepisów tworzy takie potworki prawne, że aby sobie z nimi poradzić, czyli w konsekwencji uniknąć odpowiedzialności skarbowej, powinienem przestać czytać przepisy, a zacząć studiować objaśnienia. I w ten sposób zmuszony jestem do stosowania nie prawa jako takiego, ale prawa powielaczowego, czyli oficjalnego albo co gorsza nieoficjalnego tłumaczenia tego, co powinno być zrozumiałe w momencie uchwalenia i opublikowania.
Od kilku lat liczne autorytety urzędowe i naukowe twierdzą, że różnego rodzaju wewnętrzne interpretacje, okólniki oraz wytyczne, wydawane bez specjalnej kontroli i w oparciu o mniej lub bardziej naciągane podstawy prawne, wywierają faktyczny wpływ na praktykę funkcjonowania administracji, przedsiębiorców i samych obywateli. Nie zwiększając, ale radykalnie osłabiając zaufanie do prawa. O prawie podatkowym nawet nie wspomnę...