Rosnąca w tempie 4–4,5 proc. rocznie konsumpcja gospodarstw domowych była w ostatnich latach jednym z istotnych motorów napędowych naszej gospodarki. Pełniła też inną ważną funkcję – ograniczała wrażliwość na sytuację u innych, czyli na globalną koniunkturę. W tym kontekście warto postawić pytanie, czy silna konsumpcja będzie nam towarzyszyć także w nadchodzących latach.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że tak. Mamy bowiem korzystne trendy na rynku pracy – wzrost wynagrodzeń utrzymuje się na poziomie 7–8 proc. W kolejnych latach rząd planuje silne podwyżki płacy minimalnej (tylko w 2020 r. o 15 proc.), co z pewnością wywierać będzie presję na dalszy wzrost ogólnego poziomu wynagrodzeń, podobnie zresztą jak kurczenie się dostępnych lokalnie zasobów pracy wynikające z naszej demografii. Gospodarstwa domowe są także beneficjentami polityki socjalnej rządu, by wspomnieć chociażby program 500+ czy też dodatkowe emerytury. Tylko w 2019 r. wielkość programów socjalnych osiągnęła wartość ok. 50 mld złotych. Wysoka skłonność do konsumpcji dobrze wpływa – poprzez dochody z VAT i akcyzy – na budżet, co w minionych latach stanowiło zachętę dla uruchamiania kolejnych lub rozszerzania istniejących socjalnych programów. Co więcej, rosnące dochody gospodarstw domowych sprawiają, że poprawia się ich zdolność kredytowa – Polacy chętnie z tego korzystają, w 2018 r. portfel kredytów na konsumpcję przyrósł o 15 mld złotych, w roku bieżącym przyrośnie prawdopodobnie o kolejne 18 mld. Patrząc na to wszystko, można odnieść wrażenie, że jesteśmy świadkami swego rodzaju perpetuum mobile, które na lata zapewni nam silny i trwały wzrost nie tylko konsumpcji, ale też całej gospodarki.
Ten optymistyczny obraz trzeba jednak zbilansować. Te same trendy demograficzne, które prowadzą do presji na wzrost płac, oznaczają również stopniową depopulację i zmiany w strukturze społeczeństwa (przesunięcie w kierunku emerytów, którzy z reguły wydają mniej). Wydatki socjalne nigdy nie wracają do budżetu 1:1, a poza tym, by wywierały trwały wpływ na wzrost, z każdym rokiem musi ich być coraz więcej. Tak więc prędzej czy później (w naszym przypadku prędzej) dalsza chęć wspierania konsumpcji przez budżet przekładałaby się na wzrost zadłużenia.
Jeśli chodzi o kredyt konsumpcyjny gospodarstw, to już dziś jego zakumulowana wielkość w relacji do PKB plasuje nas (obok Bułgarii, Grecji i Cypru) w ścisłej czołówce UE. Z reguły też im wyższy poziom zadłużenia, tym większa część nowo pozyskanych środków idzie na spłatę starych zobowiązań, a nie na konsumpcję.
Największy znak zapytania trzeba postawić jednak przy wzroście wynagrodzeń. Mogłoby się wydawać, że w obecnych uwarunkowaniach rynku pracy dalszy silny wzrost płac jest w zasadzie przesądzony. Ocena realności tego założenia musi uwzględniać jednak sytuację tych, dla których wynagrodzenia stanowią koszt, czyli firm. W tym przypadku na sytuację warto spojrzeć z dwóch perspektyw. Pierwsza odnosi się do faktu, że istotna (ponad 30 proc.) część dochodów gospodarstw domowych związana jest z ich działalnością gospodarczą w formie mikro/małych firm. Te dochody zależą od wypracowanej nadwyżki, a ta nadwyżka w dużej mierze od tego, ile sami muszą płacić swoim pracownikom lub za tzw. usługi obce (także związane z wynagrodzeniami). Jeśli w efekcie presji płacowej część z tych mikro/małych firm zostanie zamknięta, to dochody stracą nie tylko właściciele, ale także zatrudniane przez nie osoby. Potencjalnie wszyscy oni mogą się przenieść na etat do średnich i dużych firmach, ale...