President (z czasem President & CEO) kierował pracami zarządu z udziałem zastępców rzeczywistych, Executive Vice Presidents. Menedżerów decyzyjnych nazywano executives. Na niższym szczeblu działali liczni menedżerowie obdarzeni czysto grzecznościowym tytułem Vice President. Współcześnie zarzuca się te pompatyczne nazwy. Spółką kieruje CEO – Chief Executive Officer. W skład C-suite obok niego wchodzą CFO – Chief Financial Officer, niekiedy COO – Chief Operational Officer. Spotykane są także tytuły CTO – Chief Technology Officer, CRO – Chief Risk Officer, CMO – Chief Marketing Officer, CIO – Chief Investment Officer, ale w niektórych spółkach to Information Officer, CPO – od Purchase, czyli po polsku zaopatrzeniowiec, CTO – od Talents, lub CHRO – Chief Human Resources Officer, obaj to po polsku kadrowi, CCO – Chief Compliance Officer, ale skrót CCO niekiedy oznacza Chief Country Officer – kierujący operacjami korporacji w danym kraju, CDO – czyli Digital, powoływany ostatnio w największych korporacjach, w innych pod tym skrótem kryje się Chief Data Officer, funkcja bardzo zyskująca na znaczeniu; CSO – od Security, czyli bezpieczeństwa biznesu (nie chodzi o szefa fizycznej ochrony obiektów), ostatnio również CAIO – Chief Artificial Intelligence Officer. Spotkałem także tytuły CAE – Chief Audit Executive i Chief Growth Officer – menedżer odpowiedzialny za wzrost. Wszystkich Chief Officerów, czyli pracowników C-level, Amerykanie określają zbiorczo mianem CXO.
Nie wszyscy z wymienionych bywają zaliczani do C-level. Daleko nie wszyscy wchodzą w skład rad dyrektorów, chociaż w literaturze mnożą się pomysły, żeby do rad wchodzili, oprócz CEO i CFO, także CDO, CSO, CSO, a nawet CHRO, co uważam za przesadę. W agencjach reklamowych panoszy się CCO – Chief Creative Officer. Według Gartner's 2019 Customer Experience Management Survey w spółkach przybywa specjalistów z tytułami Chief Experience Officer (w skrócie CXO, jak powyżej) lub Chief Customer Officer (w skrócie CCO, jak powyżej). Ostatnio David Allen z portalu Board Agenda domaga się, by w spółkach działał Chief Fun Officer (w skrócie CFO, także jak powyżej) odpowiedzialny za rozrywkę mającą przeciwdziałać odpływowi pracowników i zapewnić wyższą produktywność. Mieliśmy takich pod nazwą instruktorów kulturalno-oświatowych. Dublujące się skróty tych mnożących się funkcji potęgują bałagan w C-suite.
Pierwotnie terminem C-suite oznaczano szczebel decyzyjny. Wobec tego każdy dział korporacji, każda funkcja chciała mieć tam swojego przedstawiciela, ów przedstawiciel zaś dążył, by jego głos był słyszalny. Każdy ciągnie w stronę własnych interesów. Tłok w kierownictwie, jazgot, partykularyzm – sprawiają, że coraz trudniej ogarnąć całość spraw.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że wraz ze wzrostem zadań i wyzwań pęcznieje skład C-suite, ale też następuje galopująca inflacja tytułów, a najzabawniej ktoś przedstawia się na LinkedIn jako Chief Happiness Officer. Oczywiście kobieta, bo któż inny mógłby personifikować happiness? Niemniej nie chodzi o taki happiness, jaki wciąż lubię najbardziej, lecz o ciasto marchewkowe albo przytulanie przez kadrową. Kto nie wierzy, niech kupi kalendarz tych idiotycznych czynności za 60 PLN + VAT.
WWW.ANDRZEJNARTOWSKI.PL