Reakcja części inwestorów, analityków i komentatorów na problemy związane z flagową produkcją CD Projekt „Cyberpunk 2077" wykracza poza wymiar czysto giełdowy. Inflacja oczekiwań stworzyła okazję, aby wreszcie wytknęli spółce, która dotychczas kroczyła od sukcesu do sukcesu, że „nobody is perfect", a ogromne ryzyko na konkurencyjnym rynku dotyczy każdego bez wyjątku, niezależnie od wielkości. To także lekcja dla innych giełdowych firm, nie tylko gamingowych, jak niebezpieczne jest podbijanie bębenka na parkiecie.
CD Projekt to symbol sukcesu biznesowego, który jest kwintesencją warszawskiej giełdy. Gdyby go nie było, trzeba by go wymyślić. Kiedy spojrzy się na historię notowań widać, że rację mieli ci długoterminowi posiadacze akcji, którzy je konsekwentnie trzymali i nie przejmowali się lokalnymi dołkami. Motywacją były nie tylko kolejne dobre produkty i wyniki finansowe, ale także wiara w sukces firmy, nie tylko w wymiarze krajowym, ale i międzynarodowym. Tym bardziej, że wraz ze wzrostem płynności i kapitalizacji spółka cieszyła się coraz większym zainteresowaniem zagranicy. Kiedy dobrych kilka lat temu zapytałem jednego z uczestników roadshow grupy polskich giełdowych spółek zorganizowanego w USA, co z niego zapamiętał, usłyszałem: „Na prezentacjach naszych największych sprywatyzowanych spółek ze starej gospodarki były wolne miejsca. Lecz na spotkaniu z CD Projekt zabrakło krzeseł i niektórzy podpierali ściany".
Widać, ciekawość i chęć poznania twórców „Wiedźmina" były silniejsze niż niewygody, i to dla managerów globalnych funduszy i analityków, których - umownie - stać gdzie indziej na miejsca w pierwszym rzędzie. Był to także czytelny sygnał, że zagraniczni inwestorzy aktywnie starają się szukać wschodzących gwiazd nowej ekonomii kosztem starej, także nad Wisłą. Zainteresowanie klientów migrowało do świata wirtualnego, a CD Projekt i jego kolejne produkcje świetnie się w to wpisywały. Spółka i jej twórcy są uosobieniem „american dream": stworzyli sukces od podstaw i – co więcej – od początku potrafili przekonać inwestorów, aby wyłożyli na nią swoje pieniądze. Tak, jak jednego z najbogatszych Polaków Zbigniewa Jakubasa, który wspominał pięć lat temu na konferencji WallStreet Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych w Karpaczu, w jakich okolicznościach pożyczył wcześniej kilkanaście milionów złotych firmie, która wówczas znalazła się na finansowym zakręcie i bardzo potrzebowała zastrzyku kapitału. I zamienił je potem na akcje po złotówce. A jedyne czego żałował w tej historii, to że tak wcześnie sprzedał akcje spółki, bo po ok. 7 zł. Co prawda i tak zrobił świetny interes na tej inwestycji, ale dziś warte byłyby grube miliardy.
Nie wchodząc w techniczne szczegóły problemów z grą, nad których usunięciem pracuje teraz CD Projekt, warto pochylić się nad psychologią rynku, która pozwoliła wykreować oczekiwania wobec jej nowego produktu na niespotykaną skalę i tego konsekwencje. Na giełdzie mamy zasadę: „kupuj plotki, sprzedawaj fakty". I w tym wypadku świetnie się ona sprawdziła. Największe powody do zadowolenia jak na razie mają ci akcjonariusze, którzy odpowiednio wcześnie kupili akcje i zbili kapitał na samym oczekiwaniu na premierę „Cyberpunka 2077", a pozbyli się akcji zanim zaczęły być „sprzedawane fakty" z premiery. Inna sprawa, że kilkakrotnie przekładana premiera sama w sobie podnosiła temperaturę wśród graczy i inwestorów, którym dłużyło się oczekiwanie. W końcu, gdy dostali produkt, szybko dali upust swojemu niezadowoleniu, gdy zaczęli dostrzegać w nim problemy. Wokół spraw czysto technicznych, ale niezmiernie ważnych sprzedażowo i wizerunkowo, wybuchła prawdziwa histeria, która szybko przeniosła się na notowania i zaowocowała wyprzedażą akcji. Można odnieść wręcz wrażenie, że zapanowała moda na odreagowanie na CD Projekcie. Taki mechanizm jest dobrze znany, nie tylko na giełdowym poletku, i można go nazwać „pokazać grubemu". Czyli wykorzystać moment słabości wielkiej spółki, która dotychczas wzbudzała podziw i uznanie niejako z urzędu i w zasadzie nie wypadało wypowiadać się inaczej niż w superlatywach, do emocjonalnego odreagowania na zasadzie, a „dobrze ci tak, zobacz jak to jest, kiedy przestaje iść karta". Sprzyjało temu podbijanie bębenka przez oczekiwanie na produkt z kategorii „must have" i lekceważenie zagrożeń jakie niesie ze sobą skoncentrowanie na niezwykle ważnym i drogim w produkcji, ale jednak tylko jednym produkcie. Nie tylko w branży gier stawianie wszystkiego na jednego konia może się nie opłacać. Jednak zarządzanie rozbudzonymi oczekiwaniami giełdowych inwestorów jest niezwykle trudną sztuką i czasem wymyka się spod kontroli, bo poza kalkulacjami czysto ekonomicznymi w grę wchodzą również gigantyczne emocje.
Postawię być może kontrowersyjną tezę, że na takie potknięcie CD Projektu wręcz czekała część uczestników rynku i organizacji, nie tylko konkurentów, aby w ten sposób ukoić własne słabości, a czasem i biznesowe niepowodzenia. W tym sensie atmosfera wokół premiery „Cyberpunka" ma głębsze znaczenie dla całego rynku kapitałowego w Polsce, a nie tylko samej spółki. Oto na eksportowym brandzie giełdy i gospodarki pojawiła się rysa i nie jest on już pomnikowy. Ale takie odbrązowienie powinno wyjść wszystkim na dobre, tylko władze CD Projektu muszą umiejętnie zarządzić sytuacją kryzysową. Prezesowi Adamowi Kicińskiemu można zadedykować postawę i słowa francuskiego generała Dasaixa podczas bitwy z Austriakami pod Marengo w 1800 roku. Mało kto dziś pamięta, że Napoleon popełnił wówczas błędy, źle przygotował się do bitwy i w pierwszej fazie ją przegrał. Jednak przeszła do historii jako wielka francuska wiktoria, ponieważ wszystko uratował generał Desaix, którego dywizja operowała wcześniej z dala od głównych sił, ale zdołała wrócić na pole walki. Generał Desaix, gdy zobaczył klęskę napoleońskiej armii, miał powiedzieć: „Panowie, przegraliśmy bitwę, ale mamy jeszcze dziś czas, aby wygrać następną". Napoleon przegrupował rozbite siły i z nową dywizją uderzył w kompletnie zaskoczonych Austriaków, którzy zdążyli już nawet... wysłać do Wiednia wieści o swoim zwycięstwie. I to on przeszedł do historii jako triumfator. W życiu spółek giełdowych jest tak samo: czasem przegrywa się bitwy, ale najważniejsze to wygrywać wojny. I wyciągać wnioski na przyszłość.