Rozmawiamy w dniu, kiedy kolejny deweloper ogłasza zamiar przejęcia. Czy Atal pozostaje wierny strategii rozwoju organicznego?
W tej chwili rynek wygląda tak, że duże firmy deweloperskie, niezależnie, czy mają zbyt większy czy mniejszy, czy wierzą mniej lub bardziej w odbicie, to jednak realizują projekty. Firmy mniejsze i średnie jeszcze pół roku temu starały się kończyć projekty, a dziś widzimy, że produkcja w tej części rynku deweloperskiego praktycznie zamiera. To moment, kiedy firmy mogą zacząć się konsolidować. Oczywiście, każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie.
My rozwijaliśmy się organicznie i jesteśmy obecni w tych wszystkich aglomeracjach, w których chcieliśmy być, więc potrzeby przejmowania, by zdobyć nowy rynek, nie mamy. Niewątpliwie jednak mogą pojawić się ciekawe oferty zakupu pojedynczych działek czy projektów w toku. Non stop dostajemy różne propozycje, ale oczekiwania cenowe sprzedających nie są dla nas akceptowalne.
Notowania Atalu są na rekordowym poziomie, więc można powiedzieć, że inwestorzy wierzą w pozytywny scenariusz. Jednak są pewne kwestie, które niepokoją. Po pierwsze, sprzedaż. W I kwartale była ona najsłabsza od lat, tylko 348 lokali. Wiemy, że w II kwartale otoczenie się mocno zmieniło: w kwietniu prezes NBP powiedział, że obniżki stóp w 2025 r. jednak są możliwe, a w maju RPP przeprowadziła pierwsze cięcie, przy czym prezes Adam Glapiński tonował oczekiwania, że teraz będzie cykl obniżek. Czy w kwietniu i maju zaobserwowaliście większy ruch w biurach sprzedaży, więcej rezerwacji, więcej umów deweloperskich?
Widać trochę większy ruch, ale to jeszcze nie to, czego oczekujemy. Cały czas na rynku jest nawis podaży wynikający z tego, że klienci czekają na tańszy pieniądz. Pewna część decyduje się zaciągnąć już pożyczkę. Jest też grono osób, które od finansowania dłużnego nie są uzależnione, które szuka atrakcyjnych mieszkań i mocno negocjuje. Na tempo obniżek stóp nie mamy wpływu.
Postanowiliście świadomie dużo budować, mimo spowolnienia na rynku, by mieć towar w momencie odbicia. Wielkość oferty to kolejna niepokojąca kwestia. Mówimy o 8,1 tys. lokali – to chyba rekord w branży.
Nie jest tak, że mamy dużo mieszkań gotowych w ofercie – to około 300 sztuk. Harmonogramy inwestycji są ułożone tak, że większość budów zakończy się na przełomie lat 2025 i 2026 i jeszcze w 2027 r. Cała ta sytuacja z wysokimi stopami i wyhamowaniem sprzedaży spowodowała, że polski rynek się zmienia i ewoluuje w stronę tego, co jest oczywiste na zachodzie. Mieszkania nie kupuje się na etapie dziury w ziemi, tylko gotowe albo przynajmniej w zaawansowanej fazie budowy. Polscy klienci są dziś skłonni kupować lokale z inwestycji, które mają być oddawane w perspektywie kwartału. Więc z tego punktu widzenia „godzina prawdy” jeszcze dla Atalu nie nadeszła. To będzie raczej końcówka roku i początek przyszłego, kiedy będziemy oddawać projekty. Wtedy liczymy już jednak na dobrą sprzedaż. Kurs akcji zawsze trudno komentować, ale odczytuję to jako znak, że widocznie rynek wierzy w taki scenariusz, jak my.
Wydaje się więc, że głównym katalizatorem są stopy, bo program dopłat w jakiejkolwiek formule został już ostatecznie pogrzebany…
Jedyna dobra wiadomość to taka, że ta ostatnia propozycja programu została zarzucona. Pomysł dopłat do zakupów na rynku wtórnym był fatalny i nielogiczny. Jednak brak wsparcia dla nabywców kredytowych to zła wiadomość. Polskie rodziny potrzebują wsparcia. Przecież można tak zaprojektować program dopłat, by go cyklicznie weryfikować, żeby nie mógł być wykorzystywany przez osoby, które stać na komercyjny kredyt. Można go powiązać z dzietnością, bo przecież mamy problem demograficzny. Widocznie czynnik polityczny jest decydujący. Moim zdaniem politycy popełniają błąd. Mamią budownictwem społecznym, mieszkaniami na wynajem – większość społeczeństwa oczekuje lokali własnościowych.