W transakcji niepublicznej przeprowadzonej w marcu zostało sprzedanych 18 proc. akcji należących do mniejszościowego akcjonariusza – Dobrosława Wereszki. Papiery trafiły do kilkudziesięciu inwestorów indywidualnych, trzech instytucjonalnych, w tym jednego TFI.
Spółka nie zdecydowała się na emisję akcji, ponieważ jak informuje Kolbusz, na razie inwestycje jest w stanie realizować za pomocą środków własnych. – Jeśli będziemy potrzebowali pieniędzy, pomyślimy o emisji.
Będzie to też powód, by przenieść się na rynek główny GPW – tłumaczy szef Black Pointu, nie wykluczając, że może to mieć miejsce już w przyszłym roku. Przypomina, że przed dwoma laty spółka planowała debiut na giełdzie. – Nie mogliśmy wtedy liczyć na korzystne wyceny, dodatkowo upadł jeden z powodów sięgania po kapitał (nie doszło do zapowiadanego przejęcia – red.) i zrezygnowaliśmy z planów upublicznienia. Teraz spełniamy wymogi, by wejść na rynek główny, jednak zdecydowaliśmy, że najpierw potrenujemy w „młodzieżówce.” Później zmiana rynku będzie łatwiejsza – tłumaczy Kolbusz.
W tym roku wydatki grupy szacowane są na 3–4 mln zł. Dotyczą modernizacji części produkcyjnej, magazynu, ale także nakładów na sprzedaż i marketing. – Nasze produkty sprzedajemy głównie w dużych sieciach handlowych, chcemy też zaistnieć w detalu, czyli małych sklepach komputerowych – mówi szef Black Pointu. W grę wchodzą też przejęcia. – Rozmawiamy z potencjalnymi firmami do kupienia. Jednak jest to wstępny etap. Są to zarówno podmioty krajowe, jak i zagraniczne notujące 10–20 mln zł rocznej sprzedaży – informuje Kolbusz.
2009 rok był najlepszy w historii grupy Black Point. Sprzedaż wyniosła 68,28 mln zł, a zysk netto 5,9 mln zł. – Szacujemy, że w tym roku przychody grupy powinny wzrosnąć o około 20 proc. Jeśli chodzi o marże, umacniający się złoty przekłada się na spadek cen produktów, dlatego będziemy bronić marży – przyznaje Kolbusz.