– Rezerwy tworzymy na przegrane sprawy i spodziewamy się wzrostu tej wartości zgodnie z dotychczasową logiką tworzenia rezerw, które standardowo są przeglądane przez audytora – dodaje.

RBI to bank, który jest stroną w słynnej sprawie państwa Dziubaków, którzy zaciągnęli w 2008 r. 40-letni kredyt indeksowany do franka szwajcarskiego o równowartości 400 tys. zł. Kamil Gołaszewski, sędzia warszawskiego sądu okręgowego prowadzący właśnie tę sprawę, skierował do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej głośne pytania dotyczące hipotek frankowych, na które TSUE odpowiedział 3 października.

Sprawa państwa Dziubaków miała być wznowiona 4 listopada, ale odroczono ją do 3 stycznia, bo na ich wniosek włączy się do niej rzecznik praw obywatelskich. Stało się tak, bo RBI przedstawił swoim klientom wyliczenia, ile mogłoby ich kosztować unieważnienie umowy, o które wnioskują.

Małżeństwo Dziubaków od początku umowy spłaciło 220 tys. zł, a mimo to pozostało im do spłaty – biorąc pod uwagę obecny kurs – jeszcze 520 tys. zł (to efekt umocnienia CHF). W mediach pojawiły się informacje, że w razie unieważnienia musieliby zwrócić bankowi 477 tys. zł za bezumowne korzystanie z kapitału i 321 tys. zł odsetek z tego tytułu. Skąd taka kwota? Przedstawiciele RBI nie odpowiadają wprost na to pytanie, zasłaniając się tajemnicą bankową. Wyjaśniają, że przedstawili w sądzie – a tego wymaga prawo – scenariusze skutków dla klienta unieważnienia umowy. Mecenas reprezentujący RBI wskazuje, że przyjęto, że był to złotowy kredyt niehipoteczny, niezabezpieczony, długoterminowy, założono rynkową wartość oprocentowania w omawianym okresie. Oburzeni frankowicze stwierdzili, że RBI próbuje w ten sposób odstraszyć klientów od składania pozwów. MR