W rezultacie indeks niemieckiej giełdy DAX ustanowił nowy rekord, japoński Nikkei znalazł się na najwyższym poziomie od 1990 r., a krajowy WIG20 po raz pierwszy od 13 miesięcy przebił barierę 2000 pkt. To wszystko zdarzyło się bez pomocy banków centralnych, bez wsparcia ze strony „chińskiego otwarcia”, ale za to ze sporym udziałem sztucznej inteligencji. Problem w tym, że trudno jest zbudować solidne i trwałe wybicie, gdy uczestniczy w nim tak niewiele spółek. Być może właśnie dlatego jego pozytywne przesłanie zostało tak szybko zakwestionowane.
Po tym jak w lutym londyński FTSE 100 (i giełda w Kopenhadze), a w kwietniu paryski indeks CAC 40 wskazały jedynie słuszny kierunek (ku nowym rekordom), na kontynuację dobrej passy europejskich parkietów nie musieliśmy długo czekać. Giełda we Frankfurcie ustanowiła historyczny szczyt notowań 19 maja. W tym samym czasie indeks tokijskiej giełdy z impetem przebił się przez szczyt z 2021 r., a indeksowi WIG20 udało się w końcu pokonać lokalne maksimum ustanowione na początku stycznia. Dzięki temu wyczynowi wskaźnik polskich dużych spółek dzierży dziś zaszczytne pierwsze miejsce w dolarowym rankingu najszybciej rosnących indeksów świata w trwającym od października trendzie wzrostowym (zwyżka o 74 proc. do 22 maja).
Pokaz siły
Bezpośrednim pretekstem do tego pokazu siły na rynkach akcji było wyprowadzenie ataku na strefę oporu (4150–4200 pkt) w wykonaniu indeksu S&P 500, a w przypadku indeksu Nasdaq 100 przebicie szczytu z sierpnia ubiegłego roku, podczas sesji z 17 i 18 maja. Ten objaw rynkowego entuzjazmu przypisuje się z kolei pozytywnym wieściom z frontu politycznej batalii o podwyższenie limitu zadłużenia i uniknięcie technicznego bankructwa Stanów Zjednoczonych. Jego prawdopodobieństwo, patrząc na notowania rocznego ubezpieczenia od takiego wydarzenia (kontrakty CDS), od początku tego roku systematycznie rosło i dziś jest wyższe niż szansa na fiskalny upadek Grecji czy Włoch.
Powracające raz na kilka lat przepychanki między dwoma partiami w amerykańskim Kongresie odbywają się jak długo sięgam pamięcią i zawsze kończyły się jakimś porozumieniem, albo zwiększającym limit, albo zawieszającym tymczasowo konieczność jego przestrzegania. Nie przypuszczam, żeby tym razem miałoby być inaczej, choć czasowego zwiększenia dramaturgii wydarzeń nie sposób wykluczyć. Co ciekawe, majowa próba wybicia się głównego indeksu akcji na Wall Street z kilkutygodniowego trendu bocznego odbyła się bez wsparcia ze strony Fedu, który choć najprawdopodobniej zakończył cykl podwyżek stóp procentowych, to jednak nie ma zamiaru przystąpić do szybkiego odwracania dotychczasowych dokonań. Póki co wszystko wskazuje na to, że w tym roku żadnego pivotu nie będzie. Zaczynają sobie z tego zdawać sprawę inwestorzy na rynku obligacji, doprowadzając do ponownego wzrostu rentowności obligacji i systematycznie zmniejszając swoje oczekiwania co do potencjalnych obniżek stóp w kolejnych miesiącach.