Wystarczyło kilkanaście sesji, żeby nastroje z pierwszej połowy lipca, których nie sposób inaczej opisać niż przejaw giełdowej kapitulacji, wyraźnie się poprawiły. Powrócił nawet wirus spekulacji, infekując giełdowych graczy ponownie próbujących wystrzelić w kosmos kursy najbardziej szortowanych spółek. Asumptem do lipcowej wolty na giełdach była gra na zwrot w jastrzębiej polityce Fedu. W końcu USA znalazły się w tzw. technicznej recesji, rynek nieruchomości gwałtownie przyhamował, a ceny ropy zaliczyły solidną korektę. Słabsze informacje dla gospodarki stały się wodą na młyn giełdowego odbicia.
Rynki w tym roku nie przestają zaskakiwać. Po najgorszej od 50 lat pierwszej połowie roku na Wall Street nadszedł najlepszy od ponad 80 lat lipiec. Trwające od pierwszej, rekordowej dla indeksu S&P 500, sesji tego roku spadki zostały w połowie czerwca określone mianem bessy, zyskując w finansowych i społecznościowych mediach większy rozgłos niż pandemiczny krach z marca 2020 roku. Formalne panowanie niedźwiedzia na rynku akcji trwało jednak zaledwie miesiąc. Następnie, w nieco ponad dwa tygodnie, główne światowe indeksy zdołały odrobić praktycznie wszystkie majowo-czerwcowe spadki, a indeks S&P 500 znalazł się o „jedyne” 14 proc. poniżej historycznego szczytu (a o 12 proc. po sesji z 10 sierpnia). Czy w związku z tym półroczną korektę wciąż można nazywać bessą? Może bessa już się skończyła? A może tak naprawdę jeszcze jej nie było?
Nadzwyczajny przejaw kapitulacji
Trudno zaprzeczyć jednemu – w połowie roku większość inwestorów wykazywała oznaki totalnego zniechęcenia. Nastrój, który zapanował, można było porównać ze stanem paniki wywołanym bankructwem banku Lehman Brothers w 2008 roku. Takie przynajmniej wnioski płynęły z lipcowego sondażu Bank of America przeprowadzonego wśród globalnych zarządzających funduszami. Odsetek inwestorów oczekujących poprawy sytuacji ekonomicznej spadł do najniższego poziomu właśnie od października 2008 roku. Większość ankietowanych obawiała się znaczącego pogorszenia zysków w spółkach, choć rynkowy konsensus prognoz analityków nadal zakłada, że zyski za 2022 i 2023 rok spółek z indeksu S&P 500 będą bliskie rekordów. Zdecydowana większość zarządzających oczekiwała też wyraźnego spadku zarówno długoterminowych stóp procentowych, jak i inflacji, zakładając globalną recesję (tak jak w marcu 2020 czy na początku 2009 roku).
Trudno się więc dziwić, że – zgodnie z deklaracjami – globalni inwestorzy utrzymywali na początku lipca najwyższy od dwóch dekad poziom gotówki w portfelach, przeważali najbardziej defensywne sektory i mieli największe od jesieni 2008 roku niedoważenie w akcjach. Odsetek zarządzających skłonnych do wzięcia większego niż zwykle ryzyka był rekordowo niski, podczas gdy jeszcze na początku 2021 roku było dokładnie odwrotnie – podejmowanie ryzyka było w cenie. Wskaźniki nastrojów wśród instytucjonalnych i indywidualnych inwestorów spadły w połowie tego roku do poziomu widzianego jedynie w trakcie załamania światowych finansów w latach 2008–2009 oraz „chinagedonu” z lat 2015/2016 (wykres 1).