O ile rodzimy rynek akcji został mocno dotknięty przeceną związaną z agresją putinowskiego reżimu na Ukrainę, to na Wall Street skala korekty rozwijającej się stopniowo od stycznia powiększyła się w trakcie lutego stosunkowo niewiele. S&P 500 dosłownie przez moment znalazł się niecałe 12 proc. (w cenach zamknięcia) poniżej szczytu hossy.
Analiza zachowania amerykańskiego benchmarku po wybuchu historycznych konfliktów zbrojnych sugeruje, że gdyby wojna na wschodzie wydarzyła się w trakcie hossy niezmąconej innymi czynnikami ryzyka, Wall Street zapewne bez zmrużenia oka przeszłaby gładko nad tym tematem.
Historyczne porównanie
Zwróćmy jednak uwagę, że wybuch wojny na wschodzie komplikuje już i tak mocno problematyczny układ czynników, takich jak wymykająca się spod kontroli inflacja, próba normalizacji polityki monetarnej przez Rezerwę Federalną czy też perspektywa spowolnienia gospodarczego. Punkt cyklu koniunkturalnego, w jakim jest amerykańska gospodarka, obrazuje pierwszy wykres. Wskaźnik wyprzedzający Conference Board już w lutym sygnalizował postępującą fazę spowolnienia względem szczytu postpandemicznego boomu ekonomicznego. Można zakładać, że skutki rosyjskiej agresji i zachodnich sankcji będą dodatkowo sprzyjać pogłębieniu tego trendu, który jest ciągle na wczesnym etapie. Zauważmy, że nawet w tych historycznych przypadkach, gdy wskaźnik zaledwie otarł się o recesję (2012/13, 2016), dołek ustanowił dopiero w okolicach zera – teraz do tego pułapu ciągle daleka droga.
Jeśli idąc dalej tym tropem, przeniesiemy się tym razem bezpośrednio na wykres S&P 500, to okaże się, że spowolnienie gospodarcze, które jest normalnym zjawiskiem pojawiającym się średnio co kilka lat (a tylko od czasu do czasu przeobrażające się ostatecznie w recesję), wiązało się z zauważalnym schematem zachowania tego indeksu. Sposobem zilustrowania tego schematu jest odwołanie się do jednego z naszych ulubionych wskaźników „taktycznych", jakim jest odchylenie S&P 500 od popularnej 200-sesyjnej średniej kroczącej.