W czwartek po południu w ciągu zaledwie godziny kurs euro w dolarach tąpnął o 0,7 proc. Jak na rynek walutowy, to silny ruch. Przyczyną była informacja agencji Bloomberga, jakoby Europejski Bank Centralny poważnie brał pod uwagę obniżkę stopy depozytowej poniżej zera. Poruszenie, jakie te rewelacje wywołały wśród inwestorów, sporo mówi o tym, jak wpływowe potrafią być media. Przede wszystkim jednak sugeruje, że w najbliższym czasie karty na rynku walutowym będą rozdawały główne banki centralne, których ścieżki się rozchodzą.
Podczas gdy EBC jest pod presją, aby poluzować jeszcze politykę pieniężną, amerykańska Rezerwa Federalna stopniowo przygotowuje uczestników życia gospodarczego na jej normalizację. Jak ujął tę separację Simon Ward, główny ekonomista firmy inwestycyjnej Henderson Global: „Fed jest z Wenus, a EBC z Marsa". W świetle tego bon motu Bank Anglii (BoE) i Bank Japonii (BoJ) są z Ziemi, choć ten pierwszy ma coś z Wenusjanina, a drugi z Marsjanina.
Dwa lata stabilizacji
Oczywiście także w ostatnich latach polityka głównych banków centralnych nie była jednakowa. Na zmiany stóp procentowych oraz zastosowanie niekonwencjonalnych narzędzi decydowały się one w różnych momentach, odmienne były też ich instrumentaria. Na przykład Bank Anglii w ub.r. jako jedyny z czołowych banków centralnych odważył się na udzielanie bankom komercyjnym niezabezpieczonych kredytów, aby te z kolei mogły więcej pożyczać gospodarstwom domowym i przedsiębiorstwom. Z kolei EBC nie sięgnął jak dotąd po ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej (QE), czyli skup aktywów za wykreowane pieniądze. Wprawdzie w latach 2010–2012 skupował z przerwami obligacje skarbowe zadłużonych państw z południa eurolandu, ale operacje te sterylizował (ściągał z rynku przeznaczone na nie pieniądze). W odróżnieniu od innych głównych banków centralnych frankfurcka instytucja w 2011 r. zdecydowała się nawet na dwie podwyżki stóp procentowych, które szybko jednak odwróciła.
Mimo to polityka pieniężna na „Zachodzie" podlegała wyraźnej konwergencji. Już od II połowy 2011 r. główne banki unisono szukały nowych sposobów na złagodzenie warunków na rynku pieniądza. EBC najpierw w ramach dwóch operacji LTRO pożyczył bankom na trzy lata 1 bln euro, aby zwiększyć podaż kredytu i popyt na obligacje skarbowe rządów. Później obniżył stopę refinansową do rekordowo niskiego poziomu 0,75 proc., a wreszcie – we wrześniu ub.r. – wyciągnął „bazookę". Takie miano zyskał program OMT, w ramach którego EBC może skupować obligacje skarbowe zadłużonych państw, ale na ich wyraźną prośbę i pod pewnymi warunkami. Sama zapowiedź tego programu stonowała nastroje na rynku obligacji do tego stopnia, że jak dotąd żaden kraj nie musiał z niego korzystać.
Fed we wrześniu ub.r. rozpoczął, po 15-miesięcznej przerwie, trzecią rundę QE, po czym w grudniu zwiększył jej skalę. Do dziś skupuje aktywa za 85 mld USD miesięcznie. Przede wszystkim jednak eksperymentował z „perswazyjnymi" metodami prowadzenia polityki pieniężnej. W grudniu ub.r. przedstawił warunki konieczne (choć niewystarczające), aby zaczął rozważać podwyżkę stóp procentowych: stopa bezrobocia musi spaść poniżej 6,5 proc. lub oczekiwana na rynkach inflacja przewyższyć 2,5 proc. Komunikat ten miał na celu zmianę przebiegu oczekiwanej przez uczestników życia gospodarczego ścieżki stóp procentowych, co z kolei miało wpłynąć na ich obecny rynkowy poziom.