Wygląda na to,?że skala przeceny z ostatnich dwóch tygodni stworzyła okazję do kupna akcji po atrakcyjnych kursach. Jak już pisaliśmy w piątek, podstawowe wskaźniki wyceny zarówno na GPW, jak i na głównych giełdach zachodnich zbliżyły się do minimów z ostatnich lat. Dużo do myślenia daje choćby wykres wskaźnika cena/wartość księgowa dla spółek notowanych na parkiecie naszego zachodniego sąsiada (wchodzących w skład indeksu DAX). Wskaźnik ten zbliżył się do poziomu 1, który w ostatnich 10?latach zanotowano jedynie dwa razy – u dna bessy w lutym 2009 roku oraz w finałowym etapie bessy na przełomie lat 2002/2003. Na naszym rodzimym rynku C/WK dla firm z WIG ma już też wartość w okolicach 1, podczas gdy w lutym 2009 roku (czyli tuż przed startem hossy) wynosił ok. 0,9. Akcje są bardzo tanie w ujęciu historycznym.
Cały problem polega jednak na tym, że nawet tak niski poziom wycen akcji nie jest jakąś magiczną barierą, poniżej której nie można zejść. Być może akcje są bardzo atrakcyjne dla inwestorów, którzy są gotowi bez zmrużenia oka trzymać je w portfelu przez co najmniej kilka lat, ale historia pokazuje, że spośród tych uczestników rynku, którym wydaje się, że są w stanie podołać takiemu zadaniu, spora część ostatecznie kapituluje wraz z kontynuacją trendu spadkowego. I co gorsza, owa kapitulacja następuje często akurat wtedy, kiedy rynek jest w okolicach twardego dna. Może twarde dno mamy już za sobą, a może za iks miesięcy okaże się, że będzie ono leżało znacznie poniżej obecnych poziomów?
Analiza techniczna triumfuje
Co robić w tej sytuacji? Odpowiedź jest prosta – kierować się tymi samymi zasadami, które pozwoliły nam bezpiecznie przetrwać ostatnią zawieruchę rynkową. W końcu lipca, zanim jeszcze doszło do kataklizmu na giełdach, ostrzegałem, że indeksy na GPW przebijają długoterminowe poziomy wsparcia. Chociaż nawet w najśmielszych projekcjach dalszego biegu wydarzeń nie przypuszczałem, że skutki pęknięcia wsparć mogą być tak dramatyczne i błyskawiczne, to wnioski są oczywiste – skoro analiza techniczna się sprawdziła, to dlaczego jej regułom nie zawierzyć także w przyszłości?
W tym kontekście wydaje się, że należy po prostu poczekać na pokonanie przez indeksy (i kursy poszczególnych akcji będących kandydatami do portfela) poziomów oporu. I nie chodzi tu o opory krótkoterminowe, mogące świadczyć o chwilowej poprawie nastrojów, ale bariery o znaczeniu adekwatnym do poziomów wsparcia, których pęknięcie zwiastowało rynkowy kataklizm.
Poziomy oporu bujają w obłokach
Najistotniejsze jest to, że o pokonaniu takich odpowiednio „ciężkich gatunkowo" poziomów oporu nie ma na razie co myśleć. Co z tego, że w ostatnich dwóch dniach indeksy wreszcie próbowały – skutecznie – odreagować panikę? Na razie ta zwyżka z punktu widzenia analizy technicznej jest jałowa. Powód jest prosty – poziomy oporu bujają w obłokach, w odległości, która jest nie do pokonania w krótkim terminie. Weźmy choćby pod uwagę klasyczne narzędzie techniczne, jakim są średnie kroczące. Nawet szybka (a przez to wysyłająca sporo błędnych sygnałów) średnia z 50 sesji jest na wykresie WIG na wysokości ok. 47 tys. pkt, czyli tam, gdzie zaczynała się ostatnia panika, która w ciągu sześciu sesji pogrążyła notowania o prawie 20 proc. W tej samej okolicy są też średnie o długoterminowym znaczeniu, np. ze 100 sesji lub roczna.