Białoruska gospodarka jest uznawana za najmniej dotkniętą transformacją ustrojową, a mimo to należy ona do najszybciej rozwijających się w naszym regionie. Czym to można wytłumaczyć? Jakie są źródła kryzysu finansowego na Białorusi?
Władza zdołała kupić czas dzięki niższym cenom rosyjskich surowców energetycznych oraz zagranicznym pożyczkom. Kraj będzie jednak musiał za jakiś czas spłacić swoje długi
Mamy do czynienia z tzw. białoruską zagadką. Jej rozwiązaniem jest to, że wzrost gospodarczy jest napędzany przez politykę stymulującą konsumpcję. Popyt wewnętrzny rośnie m.in. dzięki państwowym instytucjom. Sprawia to jednak, że spółki zaniedbują eksport, gdyż spotykają się z wystarczającym popytem w kraju. W 2008 r. mieliśmy jednak duży wstrząs w tym modelu. W Białoruś uderzył kryzys, spadł popyt krajowy, a koniunktura na rynkach eksportowych była kiepska. Sytuację łagodziły początkowo niskie ceny surowców energetycznych sprowadzanych z Rosji, a później zadłużanie się. Dług państwa wynosił w 2008 r. mniej niż 20 proc. PKB, a w 2009 r. już 45 proc. PKB. Deficyt na rachunku obrotów bieżących sięgnął 20 proc. PKB. Mieliśmy wówczas okazję, by przeprowadzić reformy, ale rząd jej nie wykorzystał. Deficyt na rachunku obrotów bieżących rósł i w pierwszym kwartale 2010 r. przed wyborami sięgnął 25 proc. PKB. Europa przestała być dla nas źródłem finansowania. W efekcie mieliśmy dwie dewaluacje.
Czy Białoruś zdołała już wyjść na prostą?
Kryzys narastał już u nas faktycznie od 2005 r. Powiększała się przepaść pomiędzy płacami a wydajnością. W 2011 r. udało się ją jednak zmniejszyć. Spadła konsumpcja i zmniejszył się import, ale wzrósł za to eksport. W trzecim kwartale 2011 r. deficyt na rachunku obrotów bieżących zmniejszył się do 4 proc. PKB. Jednakże nie przeprowadzono w tym czasie żadnych istotnych reform. Białoruś kupiła jedynie czas dzięki niższym cenom rosyjskiego gazu i zagranicznym pożyczkom. Władze myślą o podwyżkach płac, a na koniec roku Białoruś będzie musiała spłacić swoje długi. Może się więc powtórzyć sytuacja z 2009 r., gdy deficyt na rachunku obrotów bieżących najpierw spadł do 5 proc. PKB, później wzrósł jednak do 20 proc. PKB.