Chińsko-japoński konflikt o wyspy zwane przez Japończyków Senkaku, a przez Chińczyków Diaoyu, przypomniał inwestorom o ważnym fakcie: Chiny nie są normalnym państwem kapitalistycznym i mają tendencję do wykorzystywania swojej centralnie sterowanej gospodarki jako broni. – Chiny powinny wykorzystać swoją pozycję największego wierzyciela Japonii, by uderzyć w nią w najbardziej efektywny sposób – proponuje na łamach dziennika „China Daily" Jin Baisong, doradca chińskiego rządu z państwowej Chińskiej Akademii Handlu Zagranicznego. Ekspert bliski pekińskim władzom publicznie więc wzywa na łamach państwowej, ściśle cenzurowanej gazety, by dokonać finansowego uderzenia przeciwko Japonii. Takie ostrzeżenie powinno na pierwszy rzut oka zmrozić wielu światowych przywódców. Wszak Chiny są również głównym zagranicznym wierzycielem nie tylko Japonii, ale również Stanów Zjednoczonych oraz wielu innych państw świata (w tym krajów strefy euro, które przekonują Pekin, by kupował jeszcze więcej ich długu). Państwo Środka jednocześnie buduje swoją supermocarstwowość i prowadzi coraz bardziej agresywną politykę zagraniczną. Jest więc dosyć prawdopodobne, że kiedyś użyje narzędzi wojny gospodarczej przeciwko Ameryce lub Europie, jeśli staną one na drodze do spełnienia jego ambicji. Na ile jednak taka broń może być skuteczna?
Niepokój polityków, spokój Pentagonu
W chińskich rękach znajdują się japońskie obligacje warte około 230 mld USD. O wiele bardziej geopolitycznymi kaprysami wierzyciela z Pekinu powinni niepokoić się jednak Amerykanie. Chiny posiadają ich dług publiczny wart ponad 1 bln USD. I jednocześnie są głównym geopolitycznym rywalem Stanów Zjednoczonych, który straszył ich już wcześniej użyciem broni dłużnej. Np. w sierpniu 2011 r. w państwowej chińskiej gazecie „People's Daily" można było przeczytać: „Teraz nadszedł czas, by dać Ameryce nauczce za pomocą broni finansowej, jeśli zdecyduje się na dodatkowe dostawy broni na Tajwan". Wojna finansowa przeciwko USA stała się też obiektem wnikliwych analiz chińskich strategów, a nawet ich obsesją. W wydanej w 1999 r. książce „Nieograniczona wojna" płk Qiao Liang oraz płk Wang Xiangsui kreślą scenariusz asymetrycznego starcia z USA, którego ważnym elementem byłaby destabilizacja rynku akcji i obligacji. – Straty tym spowodowane mogą być większe od wywołanych przez wojnę konwencjonalną. Wojna finansowa, która jest jedną z form konfliktu niemilitarnego, jest równie niszcząca co krwawa wojna, ale nie jest w niej przelewana ani kropla krwi – piszą Qiao i Wang.
Naturalnie takie pogróżki wzbudzały już wielokrotnie niepokój po drugiej stronie Pacyfiku. – Chiny mogą próbować wpływać na politykę USA za pomocą posiadanego przez nie amerykańskiego długu. Co się stanie, jeśli postanowią go wyprzedać z dnia na dzień? – pytał republikański kongresmen Richard Shelby. – Duże ilości amerykańskiego długu w rękach zagranicznych inwestorów mogą oznaczać, że możemy być zakładnikami decyzji ekonomicznych podejmowanych w Pekinie, Szanghaju i Tokio – alarmowała w 2007 r. Hillary Clinton, obecna amerykańska sekretarz stanu. – Czy Ameryka, jakiej chcemy, ma pożyczać bilion dolarów od Chin? – pyta Mitt Romney, republikański kandydat na prezydenta.
Najnowszy raport Pentagonu wskazuje jednak, że USA nie powinny się na razie obawiać chińskiej broni dłużnej. – Ilość zgromadzonego przez Chiny amerykańskiego długu oraz perspektywa jego nagłej i znaczącej wyprzedaży nie stanowią zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego USA – ocenia Departament Obrony. Analitycy Pentagonu przyznają, że masowa wyprzedaż amerykańskiego długu przez Chiny jest mało prawdopodobna, gdyż Chińczycy nie mają zbyt wielu równie atrakcyjnych opcji, by lokować w nie pieniądze. – Próba użycia amerykańskich obligacji jako środka nacisku będzie miała ograniczony efekt i prawdopodobnie wyrządzi większe szkody Chinom niż Stanom Zjednoczonym – mówi raport Departamentu Obrony. Skutkiem chińskiego ataku obligacyjnego będą tylko krótkoterminowe zawirowania na rynkach. Można się spodziewać, że po obniżce cen amerykańskich obligacji skarbowych spowodowanej chińskim atakiem, na papiery te rzucą się inni zagraniczni inwestorzy, widząc okazję w ich zakupie. Ponadto do akcji może wkroczyć Fed i skupując obligacje z rynku wtórnego rozpocząć kolejną rundę ilościowego rozluźniania polityki pieniężnej.
Podobnie sądzi wielu analityków z sektora prywatnego. – W środowisku takim jak dzisiaj, po obniżce cen amerykańskich obligacji dziesięcioletnich o 50 pkt bazowych, pojawiłby się silny popyt ze strony krajowych inwestorów oraz nietradycyjnych inwestorów zagranicznych, w tym banków centralnych. Skorzystałyby one z okazji do tanich zakupów – prognozuje Ira Jersey, trader z banku Credit Suisse.