Oczywiste jest, że tylko takie postępowanie pozwala chronić kapitał, co w dłuższym terminie zapobiega całkowitej utracie pieniędzy i zakończeniu przygody z inwestowaniem na giełdzie.
Tymczasem życie pisze zupełnie inne scenariusze. Okazuje się, że w krytycznych sytuacjach, kiedy to notowania naszych spółek lecą na łeb na szyję, zachowujemy się zupełnie inaczej. Nasze zachowania są niezgodne z tym, co mówi teoria i zalecenia giełdowych „ekspertów", a za to są zgodne z naszą intuicją, poddajemy się emocjom, co niestety w prosty sposób prowadzi do utraty pieniędzy. Wie to każdy inwestor giełdowy, który choć raz doczekał się bessy na swoich papierach. Nie jest prosto złożyć zlecenie na akcjach, na których akurat jesteśmy „na stracie".
Potwierdziliśmy ten sposób zachowania się inwestorów badaniami statystycznymi. W ostatnim tygodniu Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych ogłosiło wyniki Ogólnopolskiego Badania Inwestorów. Tam między innymi zapytaliśmy o zachowania inwestorów podczas giełdowych spadków.
Zadaliśmy pytanie inwestorom o ich zachowanie właśnie w okresie dużych i gwałtownych spadków (chodzi o załamanie indeksów w sierpniu ubiegłego roku). Wyniki okazały się zaskakujące.
Zgodnie z teorią i zasadami sztuki powinniśmy w tym czasie „uciąć straty" i zachować się tak jak 13,3 proc. inwestorów, którzy „możliwie szybko sprzedali akcje". Tymczasem okazuje się, że albo inwestorzy zaciskali zęby i przeczekiwali (29,7 proc.), albo też kupowali akcje po znacznych spadkach, zwiększali zaangażowanie (łącznie 27,1 proc.). Jak wiemy, takiego uśredniania strat również teoria inwestowania nie zaleca.