Otoczenie giełd niewątpliwie się poprawia. Lepsze odczyty prezentują już nie tylko wskaźniki wyprzedzające, ale także te, które prezentują obecny obraz gospodarki. Z drugiej jednak strony, giełda dyskontuje zwykle takie rzeczy z wyprzedzeniem, a sama skala tego „wyprzedzenia" na warszawskim parkiecie może niepokoić. Od połowy zeszłego roku WIG wypracował już ponad 30 proc. zysku, podczas gdy wskaźniki polskiej gospodarki rosły w najwolniejszym tempie od lat. Czy wobec tego należy obawiać się, że na warszawskiej giełdzie jest już drogo?
Dywidendy (prawie) lepsze od obligacji
Szukając odpowiedzi na to pytanie, proponuję rzut oka na trzy najpopularniejsze wskaźniki wyceny: stopę dywidendy, cenę do zysku i cenę do wartości księgowej. Zacznijmy od stopy dywidendy. Wskaźnik ten, liczony jako wartość prognozowanych dywidend na najbliższe 12 miesięcy w stosunku do bieżących cen akcji, wynosił w ciągu ostatnich 8 lat dla portfela WIG średnio 3,4 proc. Obecnie jest nieco taniej, spółki z najszerszego indeksu giełdowego planują zapłacić około 3,7 proc. tego, co są warte. Skala przeceny oczywiście nie powala, jednak w tym przypadku istotniejsze jest coś innego. Stopę dywidendy należałoby porównać z dochodami, które można uzyskać z innych klas aktywów, a tu sytuacja robi się już całkiem interesująca. Od 2005 roku niemal nigdy nie zdarzyło się, żeby stopa dywidendy przerastała rentowność dziesięciolatek. Zwykle to obligacje oferowały o 2–3 punkty procentowe wyższe odsetki. Sytuacja zmieniła się po raz pierwszy w historii w ciągu ostatnich kilku miesięcy. I chociaż wprawdzie obecnie obligacje znów górują nad dywidendami, to jednak różnica wciąż jest rekordowo niska. Obecnie rentowność polskich długoterminowych papierów skarbowych nie przekracza o 1 proc. stopy dywidendy. Ostatnio tak mała różnica pojawiła się pod koniec 2008 roku. Wprawdzie trudno stworzyć jakieś sensowne prognozy na podstawie wyłącznie jednego przypadku, jednak sam fakt, że w ciągu kolejnego roku ceny akcji podrożały o około połowę, jest dość wymowny.
Co ciekawe, powyższa tendencja nie jest jedynie specyfiką naszego kraju. W USA różnica między rentownością dziesięciolatek a stopą dywidend oscyluje wokół zera i jest najniższa od przeszło 40 lat. Mało tego: w Niemczech czy w Japonii można wręcz więcej zarobić na dywidendach niż na obligacjach. Wiele wskazuje na to, że przewaga akcji nad obligacjami czeka nas nie tylko w Polsce, ale także w skali globalnej.
Ile kosztuje 1 zł?
Drugi wskaźnik, na który warto zwrócić uwagę, to stosunek ceny do wartości księgowej. Porównuje on bieżący kurs rynkowy do wartości księgowej na akcję, czyli tego, co spółka faktycznie ma w bilansie – aktywów pomniejszonych o zobowiązania. Jego podstawową zaletą jest to, że chociaż przychody i zyski spółki mogą spadać i rosnąć, gdy w gospodarce dzieje się lepiej lub gorzej, to poziom aktywów pozostaje w miarę stabilny. W rezultacie sam wskaźnik jest dość odporny na wahania koniunktury.
Krajowe spółki były przez ostatnie 12 lat notowane za przeciętnie 165 proc. swojej wartości księgowej. Innymi słowy, inwestorzy płacili średnio 1,65 zł za 1 zł aktywów netto firmy. Samo sformułowanie „przeciętnie" może być w tym wypadku mało informacyjne, C/WK miewał bowiem swoje lepsze i gorsze dni. Spójrzmy chociażby na mWIG40. W połowie 2007 roku, czyli w środku największej gorączki giełdowej hossy, za giełdowe średniaki inwestorzy płacili przeciętnie ponadczterokrotność wartości ich kapitałów własnych. Dość sporo. Gdy jednak nadeszły spadki, wyceny gwałtownie się pogorszyły. Już półtora roku później C/WK dla średnich spółek giełdowych zanurkowało do zaledwie 0,9. Innymi słowy, w lutym 2009 roku inwestorzy za 1 zł aktywów netto płacili jedynie 90 gr. Ot swoista promocja, choć okupiona rzecz jasna obawami o dalszy ciąg kryzysu finansowego i losy światowej gospodarki.