Rząd dokonuje nacjonalizacji części obligacyjnej, zgromadzonej przez 13 lat w OFE. Umarza te obligacje, a ich równowartość dopisze do naszych rachunków w ZUS.
Wylano już tyle pomyj na ten pomysł rządu, że aż ciężko zliczyć negatywne opinie. Co ważne podkreślenia, nie widziałem ani jednej pozytywnej, która przyklaskiwałaby pomysłowi rządu. Wszystkie bez wyjątku opinie nie zostawiają suchej nitki na tej „reformie", nazywając ją od delikatnego i wyważonego „umorzenia części obligacyjnej", kończąc na brutalnym „złodziejstwie".
Oczywiście nie ma już odwrotu, rząd nie ma wyjścia i mimo zbiorowego wyśmiania i obnażenia wszystkich słabości tej „reformy", dni OFE są policzone. Aby jednak wbić ostateczny gwóźdź do trumny OFE, rząd nic nie pozostawia przypadkowi. Widać, że chce mieć pewność, że za rok, może dwa, OFE już nie będzie i w przedstawionej kolejnej propozycji wprowadza dodatkowo zakaz ich reklamy.
Jak wiadomo, będziemy mieli czas, aby zdecydować, czy chcemy dalej oszczędzać w OFE, czy też przenieść nasze oszczędności w całości do ZUS. Aby jednak ta „gra" nie była sprawiedliwa, rząd po pierwsze wprowadzi zasadę domyślności po stronie ZUS, oznaczającą, że zaniechanie deklaracji, mimo że teraz wszyscy oszczędzamy w OFE, spowoduje przeniesienie naszych pieniędzy w całości do ZUS. A po drugie, właśnie zakazuje otwartym funduszom reklamowania się.
To ostatnie brzmi tak absurdalnie, że aż nie do uwierzenia. To tak jakby prywatnemu przewoźnikowi kolejowemu zakazać reklamowania swoich usług i tym samym zmusić wszystkich do jeżdżenia państwowym PKP. A dlaczego hurtem nie zakazano reklamowania się inPostowi? Przecież wszyscy powinni korzystać tylko i wyłącznie z usług Poczty Polskiej. Wydaje się niemożliwe, ale jednak to prawda, za rozpowszechnianie informacji reklamowych o otwartym funduszu będzie za chwilę grozić aż do 1 miliona złotych grzywny lub też pozbawienie wolności do lat dwóch.